Wulkany niszczą wszystko
© Grzegorz Gawlik
Góry

49 ze 100 wulkanów odhaczone!

Grzegorz Gawlik o zakończonej niedawno wyprawie na najwyższe wulkany Ziemi.
Autor: Krystian Walczak
Przeczytasz w 14 min
Jego wyprawa trwała 112dni, podczas których nie miał ani chwili odpoczynku. W tym czasie przebył 60 200 km. Podróżował po obu Amerykach i zahaczył o Australię i Oceanię (będąc na Wyspie Wielkanocnej). Grzegorz Gawlik odwiedził: Chile, Argentynę, Peru, Ekwador, Kolumbię, Meksyk, Kanadę i USA. Podczas wędrówek po najwyższych wulkanach świata, w górę pokonał 31 800 metrów, a w dół 33 000 m. Miał bardzo napięty plan, który zrealizował z nawiązką. Ustalił, który z wulkanów jest najwyższym aktywnym na Ziemi, odnalazł najwyżej położone jeziora na świecie i dokonał wielu, wielu mniej spektakularnych, ale wyjątkowych wyczynów, które chcąc wyliczyć należałoby napisać książkę – jedną z tych grubszych. O niektórych z nich wspomniał w rozmowie z nami.
Aconcagua - w namiocie na 6000 m n.p.m.

Aconcagua - w namiocie na 6000 m n.p.m.

© Grzegorz Gawlik

Jak się spojrzy na listę tylko najważniejszych osiągnięć wyprawy, na którą w zeszłym roku otrzymałeś nagrodę im. Andrzeja Zawady, to można by nimi obdzielić kilkunastu podróżników. Jakim cudem dokonałeś tego wszystkiego w tak krótkim czasie?
Dużo samozaparcia! Ja mam coś takiego, o czym czasami opowiadam, że ten mój perfekcjonizm zmusza mnie do takiego działania. Gdy zrobię coś nie tak jak chciałem, albo nie do końca mi się coś uda, to mnie to męczy i muszę potem wrócić i to poprawić. A ja nie lubię wracać i poprawiać! Szkoda na to czasu i pieniędzy. Trzeba to zrobić raz a dobrze za pierwszym razem, czasami podejmując dość ryzykowne decyzje. Tym razem wszystko się udało i wróciłem.
Ojos del Salado - wierzchołek chilijski

Ojos del Salado - wierzchołek chilijski

© Grzegorz Gawlik

Ale nie obyło się bez kłopotów. Prawie oślepłeś, odmroziłeś sobie nogi…
Pogoda robiła mi dość dużo problemów – zwłaszcza na początku. Wyprawę podzieliłem na trzy części: rozgrzewkę, część główną i roztrenowanie. Jednym z elementów rozgrzewki był wulkan Villarrica (2847 m n.p.m.) w Chile. Nie jest ani szczególnie trudny, ani wysoki, ale miałem tam strasznie paskudną pogodę. Podczas bardzo złych warunków, trawersując żleb, straciłem kontakt z podłożem i 200-300 metrów zjechałem. Człowiek w takich sytuacjach często się zabija, a w najgorszym wypadku na pewno się połamie. Ja znowu miałem szczęście. Nic mi się nie stało, ale to był pierwszy dzień, w którym mogło się to skończyć tragicznie. Konsekwencją było to, że straciłem okulary lodowcowe i doznałem ślepoty śnieżnej, a że niedaleko stamtąd do dziury ozonowej, to mi spaliło twarz - skóra schodziła mi przez dwa tygodnie. To pokazuje moją – ja się z tego śmieję – chorobę psychiczną, bo mimo, że niewiele widziałem, to w kolejne dni chciałem wyruszyć z powrotem, wiedząc że jak nic nie widzę, to raczej tam nie wejdę. Na szczęście pogoda była mądrzejsza ode mnie. Przez dwa dni lało, a wyżej sypał śnieg. Po 48h zacząłem już coś widzieć i zacząłem działać dalej. Z kolei na Aconcagui (6962 m n.p.m.) w górnych partiach było -35 st. Celsjusza - odczuwalna -50. Wiedziałem, że nie mam butów, które na takie warunki się nadają. Mogłem teoretycznie wrócić do Mendozy, wypożyczyć coś lepszego lub ewentualnie kupić, ale nie miałem czasu – w planie ani dnia odpoczynku. Wiedziałem, że się odmrożę, natomiast po latach doświadczeń potrafię to kontrolować, i staram się zawsze mieć odmrożenia najwyżej II stopnia, które staram się samemu wyleczyć – bo III, IV to już szpital i duże problemy. Skończyło się na II st. odmrożeń, ale nie przewidziałem jednej rzeczy. Wulkany, stromizny, szybko niszczą stopy. Chodzenie po nich niszczy zdrową skórę, a ja miałem skórę uszkodzoną, więc rany były tak głębokie jak nigdy i do końca wyprawy nie chciało się to zagoić. Powinienem był tę wyprawę przerwać, pójść do lekarza, czy szpitala, dwa lub trzy tygodnie je podleczyć i dopiero wyruszyć dalej. Nie było takiej możliwości. Zająłem się tym dopiero teraz. Za trzy miesiące powinno już być całkiem nieźle.
Wulkany niszczą wszystko

Wulkany niszczą wszystko

© Grzegorz Gawlik

Po co takie poświęcenie? Co udało ci się dzięki temu osiągnąć?
Jakbym miał wymieniać wszystko, co fajnego udało się zrobić, to by to zajęło pół godziny, ale kilka rzeczy ma naprawdę dużą wartość. To eksploracja dwóch wulkanów: Ojos del Salado (6896 m n.p.m.) i Llullaillaco (6739 m n.p.m, mój pomiar dwoma GPS-ami to 6755m). Udało się dojść do wniosku, który z nich zasługuje na miano najwyższego aktywnego wulkanu na świecie i to nie jest Ojos, tylko Llullaillaco. Zrobiłem to samodzielnie, działając ileś dni na wysokościach ponad 6 tysięcy metrów – żadnych ścieżek, za to lodowce i różne formacje skalne. Przy okazji, w masywie Ojosa udało się odnaleźć sześć jezior, na wysokościach od 6350 m n.p.m. do 6510 m n.p.m. – w tym trzy jeziora, które znajdują się wyżej, niż dotychczas uważane za najwyższe na świecie, przy którym zresztą także się znalazłem. Przynajmniej jedno z nich, nawet wśród osób rygorystycznie podchodzących do definicji jeziora, powinno zostać uznane za pełnoprawne jezioro, bo oprócz wody z lodowców dociera do niego także woda termalna, dzięki której nie zamarza do ziemi także w zimie. Uczciwie mówiąc, znalazłem najwyżej położone jezioro na świecie – ktoś doszedł do jeziora na 6395 m n.p.m. a ja poszedłem jeszcze krok wyżej. Przy okazji trzy razy byłem na wierzchołku tego wulkanu Ojos del Salado, w tym dwukrotnie na wierzchołku argentyńskim, na który rzadko kto wchodzi. W ciągu niecałego tygodnia byłem trzy razy na najwyższym wulkanie, z noclegiem na wysokości 6820 m n.p.m. – noclegiem świadomym, nie awaryjnym ani przypadkowym. To też jest jakiś fajny wyczyn, bo ciężko jest spać gdzieś indziej poza Azją na takiej wysokości. Fajną sprawą był też wulkan Pissis (6800 m n.p.m.), gdzie pojechałem oglądać największe lodowce tej części Andów, ale przy okazji zdobyłem jego trzy najwyższe wierzchołki - samotnie, bez wsparcia, bez łączności. Zrobiłem to w ciągu dwóch dni, w śnieżycy i jeszcze się odmroziłem do tego. Ten wulkan jest rzadko zdobywany. Jako pierwsi weszli na niego Polacy w 1937 roku, tak samo jak na Ojos del Salado. Przypuszczam, że nie ma człowieka, który zdobył te trzy wierzchołki samotnie, więc też jest to jakiś wyczyn na poważną skalę. Jak spojrzymy na daty, w których na tych wierzchołkach andyjskich stawałem, to okaże się, że w ciągu miesiąca zdobyłem trzy najwyższe góry Andów plus Llullaillaco, który jest 5.,6. lub 7. – wszystkie mają powyżej 6750 metrów.
Namiot na 6820 m n.p.m. - Ojos del Salado

Namiot na 6820 m n.p.m. - Ojos del Salado

© Grzegorz Gawlik

To brzmi nieprawdopodobnie.
Chyba nie ma człowieka w historii, na świecie, który zrobiłby to wszystko w tak krótkim czasie. To jest fajna sprawa.
Na jakiej podstawie stwierdziłeś że to Llullaillaco jest najwyższym aktywnym wulkanem na Ziemi? Skąd ta pewność?
Przed rokiem 1993 uważano, że najwyższym aktywnym wulkanem na Ziemi jest Llullaillaco, ale w 1993 roku, ponoć ktoś, gdzieś niedaleko wulkanu Ojos del Salado, widział słup gazów i dym znad wulkanu. Nie ma na to dowodu. Miejscowi nie są ani szczególnie wykształceni, ani nie mają za bardzo wielkiego pojęcia o wulkanach. Często to chmury po prostu tak się układają. Mam sporo takich zdjęć, że mógłbym nabrać niejedną osobę, że to erupcja wulkanu, a to tylko ładnie ułożone chmury. Prawdopodobnie żadnej erupcji nie było, ale część instytucji naukowych w swoich publikacjach zaczęła pisać, że Ojos być może jest, albo jest, najwyższym aktywnym wulkanem na świecie. Ja stwierdziłem, że muszę to sprawdzić i zbadać, więc dotarłem do chyba najwyżej położonego na świecie pola geotermalnego - na wysokości około 6500 m n.p.m. - gdzie wyziewy mają zaledwie 60 do 80 st. C. To jest charakterystyczne dla tzw. solfatar – to nie są fumarole (dop. ekshalacje wulkaniczne towarzyszące aktywnym wulkanom). To wszystko potocznie tak się nazywa, ale tak naprawdę istnieje podział. Solfatary są charakterystyczne dla wulkanów wygasłych, wygasających lub drzemiących. Do tego Ojos wybuchł ostatni raz około 1,5 tys. lat temu. Nie generuje wstrząsów sejsmicznych. Nie ma w okolicy żadnego aktywnego wulkanu. Jedyną nadzieją były te wyziewy, które okazały się zbyt chłodne, by uznać Ojos za wulkan aktywny. Być może możemy uznać go za drzemiący, ale jeśli w ciągu najbliższych około stu lat nic się nie wydarzy, to będzie wulkanem wygasłym. Z kolei na Llullaillaco nie ma wyziewów wulkanicznych, ale erupcja była pod koniec XIX w. - w geologii to całkiem niedawno. Te lawy są rzeczywiście bardzo młode. Wulkan generuje wstrząsy sejsmiczne – w porównaniu na przykład z Yellowstone nie jest ich dużo i nie są częste, ale generuje je. Do tego w okolicy są aktywne wulkany, jak wulkan Lascar, na którym byłem kilka lat temu. Możemy jeszcze przez najbliższe kilkadziesiąt lat uznawać, że jest to wulkan aktywny, ale jeśli do końca wieku tam się nic nie wydarzy, trzeba będzie stwierdzić, że jest to wulkan drzemiący, a Ojos już wtedy będzie wulkanem wygasłym, jeżeli sie nie przebudzi. Są w historii sytuacje, że wulkan, który nie wybuchał od dawna, nagle wznowił swoją aktywność. Na przykład superwulkany Yellowstone i Toba wybuchają odpowiednio co około 700 i 380 tysięcy lat, a słynna erupcja islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku, nastąpiła po 187-letniej przerwie. Moje działania, to zebranie takich podstawowych danych, które pozwalają dojść do pewnych wniosków. Trzeba jeszcze dodać, że przy tych solfatarach na Ojosie w całej historii była znikoma liczba osób. Fragment tego pola widać ze szczytu Ojosa i czasami czuć tam siarkowodór, ale fizycznie nikt tam nie chodzi, nie sprawdza temperatury wyziewów. Dlatego wszyscy myśleli, że są to fumarole, ale nie są.
A co udało ci się zrobić w ostatniej części wyprawy?
Udało mi się wejść na wulkan Popocatépetl (5424 m n.p.m.), na którym sporadycznie ktoś staje na szczycie, a już na pewno w czasie erupcji, która miała tam miejsce. Ten wulkan jest zawsze zamknięty. Miałem utrudnienie, bo pilnowało go wojsko i policja federalna oraz górska, dlatego musiałem przedrzeć się przez las i po ciemku, bez oświetlenia wejść na wierzchołek i zejść – oczywiście ze świadomością, że jeśli ta erupcja będzie trochę większa to mnie zabije. Na szczęście wybuchy były tylko piękne i tyle. W pięć dni udało mi się zdobyć dwa najwyższe wulkany Ameryki Północnej: Popocatépetl i Orizabę (5636 m n.p.m., pomiar własny 5629 m). O ile ten drugi, co roku zdobywa pewna grupa ludzi, to ten pierwszy nie, więc przypuszczam, że nie ma żyjącego człowieka, a może nawet w historii nikogo, kto by tego dokonał. Takich wulkanów jak Popocatépetl, w normalny, legalny sposób zdobyć nie można, ale założenia mojego projektu 100 Wulkanów są takie, że nie mam innego wyjścia. Aktywne wulkany na całym świecie są niedostępne dla ludzi. Miejscowe służby zawsze mówią: nie wolno, zamknięte. Mnie to nie zraża, ja i tak robię swoje. Obserwowałem wulkan Colima w Meksyku, gdzie mało kto dociera. Byłem też w miejscach, gdzie zimą zdarzają się turyści amerykańscy, ale rzadko spoza Stanów: w parku Yellowstone, w Craters of the Moon, w masywie St. Helens (2549 m n.p.m.), gdzie bawiłem się w śniegu po pas. Nie należy też zapominać, że na początku wyprawy byłem na wulkanach Wyspy Wielkanocnej, więc z punktu widzenia naukowego, są to fajne, ciekawe rzeczy, które udało się zrobić, co mnie cieszy. Tak samo jak pomysł na wyprawę i realizacja kilkudziesięciu celów w 112 dni na kilku kontynentach. Udało się wszystko, a sam projekt 100 Wulkanów, jedyny taki projekt realizowany w tej chwili na świecie, który zacząłem nie zadając sobie sprawy ze skali trudności, liczy już 49 wulkanów zaliczonych do głównej tabeli, z czego 32 z nich są aktywne. W pobocznej tabeli jest blisko 100 pozycji – w tym pewnie około 20 mniej istotnych wulkanów, plus jakieś pola geotermalne, gejzery, jaskinie lawowe, pola lawowe, formacje skalne lawowe i tego typu miejsca.
West Yellowstone u progu marca

West Yellowstone u progu marca

© Grzegorz Gawlik

Jak będziesz zaliczał wulkany w tym tempie, co na tej wyprawie, to za kilka lat zakończysz projekt.
Nie sądzę. Teraz weszło do niego 10 wulkanów. Ja robię różne rzeczy i nie każdego roku bywam na wulkanach, a czasami jestem tylko na jednym. Średnia to 4 wulkany z kawałkiem na rok. Myślę, że tu się nic nie zmieni i projekt potrwa jeszcze 10 lat co najmniej, jeśli nie kilkanaście.
Termalne źródło w kalderze Yellowstone

Termalne źródło w kalderze Yellowstone

© Grzegorz Gawlik

Czy podczas wyprawy nie byłeś zbyt zmęczony, wyczerpany? Nie chciałeś przerwać, odpuścić?
Byłem strasznie wyczerpany. Na Pissis (6800 m n.p.m.) nie miałem w planie wierzchołka, bo uznałem, że dwa najwyższe szczyty plus Llullaillaco wystarczą. Ale gdy tam dotarłem i pomyślałem, jak wiele wysiłku mnie to kosztowało i pieniędzy oraz wiedziałem, że drugiej szansy być może nie będzie, to stwierdziłem, że trzeba ją wykorzystać. Jak zdobyłem główny wierzchołek, to byłem szczęśliwy, że schodzę na dół i już żadnych tak dużych gór nie będzie. Ale będąc tam zauważyłem, że po drugiej stronie lodowca są dwa wierzchołki tak samo wysokie. Schodząc w śnieżycy mówiłem sobie: Gawlik, nie idziesz tam, nie idziesz, grzecznie idziesz spać. Ale w nocy nie mogłem spać i myślałem tylko o tych wierzchołkach. Rano ruszyłem na nie - w trochę innej części masywu, przez lodowiec, własną drogą, w śnieżycy, która szybko zaatakowała. Wspinaczka w śnieżycy na wysokości 6800 m n.p.m. nie należy do przyjemnych. Normalnie żaden rozsądny alpinista nie wspina się wtedy, tylko siedzi w namiocie i czeka na lepszą pogodę. Ja miałem jeden dzień żeby to zrobić, więc musiałem się zebrać. Pioruny waliły w wierzchołek, ale jakoś nic mi się nie stało i o 2:00 w nocy wróciłem do namiotu. Udało się. Trzy najwyższe wierzchołki wulkanu Pissis mają po metr, dwa, może trzy różnicy, a ja mam dwa ręczne GPS-y, które nie są super dokładne. Może się tak zdarzyć, że jak ktoś zrobi profesjonalne badania, to się okaże, że ten pierwszy wcale nie jest najwyższy. A ja mam święty spokój, bo jeśli ktoś zmieni zdanie co do głównego wierzchołka Pissis, to ja byłem na wszystkich trzech najwyższych.
Widok z Pissis 1 na Pissis 2 i 3

Widok z Pissis 1 na Pissis 2 i 3

© Grzegorz Gawlik

Cały czas podkreślasz, że jesteś szaleńcem, wariatem.
Ja sobie często żartuję, że jestem jedynym normalnym człowiekiem na świecie, a wy wszyscy jesteście wariatami. No ale to jest taki żart, bo tak naprawdę jest odwrotnie. Ja to lubię robić. Nie mam jakichś oporów, czy strachu, który by mnie przed tym powstrzymywał. Podczas samej wspinaczki jestem strasznie zmęczony, ledwo żywy, pukam się w głowie, co ja w ogóle robię. Zamiast siedzieć z kubkiem kawy w domu, tkwię sam na wysokości 6800 metrów. Pioruny chcą mnie zabić, sypie śnieg, mróz siarczysty, nogi odmrożone, żadnej łączności satelitarnej – jak sobie nogę złamię, to tam umrę, jak zemdleję, to nikt mnie już nie odratuje. Zastanawiam się wtedy: co ty człowieku wyprawiasz? Jednak sprawia mi to frajdę i nie potrafię tego wytłumaczyć jakoś naukowo i rzetelnie, dlaczego tak jest.
Masyw Pissis 3

Masyw Pissis 3

© Grzegorz Gawlik

Ale jakieś zasady bezpieczeństwa chyba zachowywałeś?
Te zasady polegają na tym, że staram się podejmować mądre decyzje. Wspominałem, że wróciłem do namiotu o 2:00 w nocy. Mogłem wrócić trzy godziny wcześniej, ale szedłem sam przez lodowiec, w którym jednak jest parę szczelin – są to jedyne szczeliny lodowcowe w tej części Andów. A ja parę razy wpadłem do szczelin i cudem się nie zabiłem, więc wiem, że to nie jest fajna sprawa. Wolałem iść o trzy godziny dłużej, za każdym razem wbijając czekan przed sobą i sprawdzając, czy nie ma tam jakiejś dziury. Wolałem dopuścić nawet do kolejnego, niewielkiego odmrożenia stóp, ale wrócić cały do namiotu. Staram się zachowywać skupienie i uwagę, analizować… Bardzo ważne jest doświadczenie, a ja mam ponad 15 lat doświadczenia na tak poważnych wyprawach, więc to naprawdę niesamowicie procentuje. Znam siebie, znam swój organizm. Co prawda nigdy nie wiem, czy nagle coś nadzwyczajnego się nie wydarzy, czy nagle nie zemdleję, ale tego nigdy nie wiemy, więc doświadczenie pomaga.
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi wiadomościami, zdjęciami i filmami, z dyscypliny która interesuje Cię najbardziej? Zapisz się na newsletter już teraz, a na pewno nie przegapisz najlepszych newsów.