Beyoncé
© Tony Duran / Sony Music
Muzyka

God save the queen i jej 15 najlepszych singli

Na 15-lecie jej solowego debiutu, wybieramy 15 najlepszych numerów Beyoncé.
Autor: Angelika Kucińska
Przeczytasz w 7 min
Drugiej takiej nie ma, jakkolwiek by się nie starały. Od 15 lat Beyoncé niepodzielnie rządzi muzyką pop – właśnie tyle mija od premiery jej solowego debiutu. 15 singli na 15-lecie samodzielnej kariery? Było w czym wybierać, choć na pierwszym miejscu bez zaskoczeń.

15. „Party”

Przewrotna bestia. Tytułem numeru Beyoncé sugeruje przebój na parkiety, ale „Party” to raczej utrzymany w średnim tempie soundtrack do tego, co wydarzy się po imprezie. Trzymający standardy r'n'b, ale też błyskotliwie cytujący klasykę funku. Odpowiednio retro, by doszukać się hołdu dla Prince'a. Odpowiednio współczesny i uniwersalny, żeby młodzież się nie obraziła. Gościnnie rapuje Andre 3000 z Outkast, a współautorem nagrania jest Kanye West. Piosenka promowała wydany w 2011 r. album „4”.

14. „Diva”

Recenzenci kręcili nosami. Faktycznie, „Diva” odstawała od pozostałych singli wybranych do kampanii promocyjnej albumu „I Am... Sasha Fierce” (2008 r.), ale z perspektywy czasu to właśnie m.in. ten numer zapowiadał kierunek, który Beyoncé obierze kilka lat później. Nie trzyma jednego tempa, z premedytacją psuje melodię. To nie jest jedna z tych zamaszystych prawie ballad, do których przyzwyczaiła fanów. To pierwszy sygnał progresu i jeden z pierwszych takich mocnych prokobiecych manifestów niezależności w dorobku Queen Bey.

13. „If I Were A Boy”

Zwykła ballada, prawda? Nieprawda, bo mocno niezwykła. Niby podkręcono brzmienie tak, żeby przypadkiem Beyoncé nie trafiła na listy przebojów z muzyką alternatywną, ale „If I Were A Boy” (też z „I Am... Sasha Fierce”), kompozycyjnie i emocjonalnie, sporo zawdzięcza gigantom intymnej, konfesyjnej muzyki folk. I jak ona tu śpiewa. Wciąż rusza, mimo infantylnego tekstu.

12. „Video Phone” (feat. Lady GaGa)

Czy Beyonce przewidziała tą piosenką podglądaczy z Instagrama? A może bardziej sekstaśmę Kim Kardashian? W każdym razie: bawcie się telefonem, tylko jeśli potraficie. „Video Phone”, zwłaszcza w wersji zremiksowanej i nagranej z udziałem Lady GaGi, to podobny przypadek jak „Diva” (obydwa numery pochodzą z tej samej płyty). Jak na Beyonce wtedy jest dość dziwnie, choć akurat tu się powstrzymała i nie szarżuje tak bardzo.

11. „Crazy In Love”

Podobno nie była przekonana do tego numeru. Wszystko brzmiało jej zbyt retro. I kto używa dęciaków w popowym hicie? Na szczęście posłuchała mądrzejszych od siebie, a to, co początkowo odrzucało ją od „Crazy In Love”. ostatecznie przełożyło się na potęgę nagrania. Pierwszy solowy singel (z albumu „Dangerously In Love”, 2003 r.) i od razu taki nieśmiertelny.

10. „Single Ladies”

Pomysł był taki, żeby trzeci studyjny album Beyoncé „I Am... Sasha Fierce” promować wydanymi w tym samym momencie, ale estetycznie odległymi singlami – aby podkreślić złożoną naturę płyty. Z jednej strony dostaliśmy kameralny i romantyczny „If I Were A Boy”, z drugiej agresywnie taneczne „Single Ladies”. Ta piosenka to także przykład masowego wpływu i jednocześnie potęgi Beyonce. Bo kto nie ośmieszył się, próbując odtworzyć choreografię z teledysku?

9. „Run The World (Girls)”

Beyonce sampluje Major Lazer i to się nie może skończyć źle. Jeden z mocniejszych momentów płyty „4”. Od samego słuchania dostajesz zadyszki. Wreszcie też pozwala sobie na feministyczny manifest bez chowania się za metaforami. Trzy linijki na krzyż, ale jak prosto w twarz. No i kto tu rządzi światem?

8. „Flawless”

Pięć lat temu mogła już wszystko, czego najlepszym dowodem jest zrobienie singla z „Flawless”. Numeru, który zatrzymuje się w połowie, żeby zacytować wystąpienie Chimamandy Ngozi Adichie, nigeryjskiej pisarki i ikony feminizmu. I ten publicystyczny wtręt nie przeszkodził, by piosenka stała się imprezowym hitem, tym samym jakieś pół świata przynajmniej raz w życiu tańczyło do eseju o równouprawnieniu. „Chylcie czoła”, jak śpiewa w pierwszej części. Nie tylko za „Flawless” jej się należy.

7. „Drunk In Love”

Podobnie jak „Flawless”, „Drunk In Love” pochodzi z wydanej pięć lat temu płyty „Beyoncé”. Pierwszego, powiedzmy, trudnego albumu w dyskografii wokalistki, bo to rzecz z jednej strony progresywna (mówimy o wysokobudżetowym popie) i nowoczesna, ale wręcz na siłę nieprzebojowa, choć to tylko preludium do późniejszego „Lemonade”. Spójna i mocna. A „Drunk In Love” z tym trapowym beatem? Najseksowniejsza rzecz, jaką nagrała.

6. „Formation”

Padło „Lemonade”, musi być „Formation”, pierwszy singel z ostatniego solowego albumu Beyoncé i najczęściej wyszukiwana piosenka w Google w 2016 roku. Politycznie zaangażowany, wręcz protest song, który szybko stał się przedmiotem publicznej debaty. Piosenka pop zmienia świat? Nie od razu, ale doceniono, że Beyoncé wreszcie poruszyła w swojej muzyce temat nierównego traktowania mniejszości rasowych w Stanach Zjednoczonych, co miało prawo zszokować jej mainstreamowy, w gigantycznej części biały elektorat. O tym szoku jest zresztą skecz, który po premierze „Formation” nakręcili komicy z „Saturday Night Live”. Amerykanie zaliczają masowy atak paniki, bo okazuje się, że Beyoncé jest czarnoskóra. A muzycznie? Pop jeszcze długo nie zabrzmi tak świeżo.

5. „Countdown”

Wszystko co u Beyoncé najlepsze – skumulowane w jednym numerze. I jednocześnie doskonały kompromis pomiędzy tym, co w jej muzyce poprawne a tym, co nieoczywiste. Komercyjny numer z soulowym rodowodem i formalna ekwilibrystyka. Beyoncé to wyczynowiec. „Countdown”, którym promowała wydany siedem lat temu album „4”, brzmi jak 15 piosenek zmiksowanych w jedną. Szalony koncept, widowiskowa realizacja.

4. „7/11”

Tej to nawet auto-tune nie zaszkodzi. Chociaż akurat minimalnie jej się oberwało za korzystanie z przetwarzacza głosu, bo komuś, kogo natura wyposażyła tak wyjątkowo, nie musi i nie powinien. Ale smutni ludzie nie tańczą, więc to i tak nie jest numer dla nich. Z „7/11”, singla promującego reedycję płyty „Beyonce”, byłby dumny Pharrell Williams, gdyby wymyślił go pierwszy. Wspaniale intensywny.

3. „Sorry”

Niezły dramat. To tą piosenką Beyoncé uruchomiła lawinę plotek o domniemanej niewierności Jaya-Z (który przyznał się później do zdrady na swojej płycie „4:44”). „Sorry” brzmi jak podrasowany klasyk r'n'b z początku lat dwutysięcznych, ale zaskakuje minimalistycznym finałem. Szacunek należy się Beyonce również za wprowadzenie do codziennego języka niezgrabnej gramatycznie, ale jakże wdzięcznej frazy „boy, bye”. Tak się od premiery „Sorry” podpisuje papiery rozwodowe.

2. „Why Don't You Love Me”

Ktoś tu ewidentnie zakrzywił czasoprzestrzeń. Beyoncé nawet gdy jest retro, kształtuje przyszłość popu. Niby nic nowego, a brzmi jakby nikt tego wcześniej nie wymyślił. Może dlatego, że „Why Don't You Love Me” napisała wspólnie z m.in. Solange, młodszą, tą bardziej alternatywną siostrą. Wszystko w tej piosence jest w punkt, a mimo to kawałek (z albumu „I Am... Sasha Fierce”) to w tym zestawieniu, i w ogóle, jedna z najbardziej niedocenionych piosenek Beyoncé. Świat się pomylił.

1. „Halo”

Nagrała tyle nieoczywistych numerów, a wygrywa stadionowa ballada z tendencyjnie podkręcającymi patos smykami w tle? W dodatku sprzed estetycznej i ideologicznej rewolucji w twórczości? Proste, naturalnie brzmiące „Halo” w pełni pokazuje wokalną potęgę Beyoncé. Nie ma żonglerki inspiracjami, nie ma bezczelnego pogrywania z klasyczną formułą popowego przeboju, niczego co definiuje ostatnią twórczość gwiazdy. Nie ma sztuczek, jest magia, bo ta stadionowa ballada to najbardziej wzruszający numer, jaki dała światu. Nie płaczesz na „Halo”, jesteś złym człowiekiem.