Wini
© Magdalena Patocka
Muzyka

Dookoła świata: Wini vs niemiecki rap

Oddajemy głos właścicielowi muzyczno-odzieżowej firmy Stoprocent, artyście i osobowości medialnej. Wini mówi dzisiaj o tym, czym jest dla niego hip-hop. Tyle że ten zza Odry.
Autor: Marcin Flint
Przeczytasz w 15 min
Niemiecki rap. Niby bliski polskiemu słuchaczowi, a jednak bliżej nam do produkcji francuskich, amerykańskich czy brytyjskich. O tym dlaczego tak jest, i czego ewentualnie zza zachodniej granicy słuchać, mówi nam Wini: To, że Szczecin jest blisko granicy i teoretycznie do niemieckiego rapu było nam dotrzeć prościej niż do tego robionego dalej na Zachód, nie oznacza, że byliśmy pod jego wpływem. W ogóle tak nie było, nikt z nas tego nie słuchał. Mieliśmy go kompletnie w d***ie. Kiedy byłem u Aggro Berlin, nigdy wcześniej nie słyszałem żadnej ich płyty, dostałem je dopiero od nich. Lubiłem „Mein Block” Sido, widziałem parę teledysków, tyle. Nie przepadałem za samym językiem. Dopiero teraz Turki do spółki z innym obcokrajowcami wygięli go tak, że jestem w stanie tego słuchać i jest parę kapel, które lubię.

Aggro Berlin

Uważam, że niemiecki rap zaczął się od wytwórni Aggro Berlin. Przedtem nie było nic. Die Fantastischen Vier to coś, z czego brechtaliśmy. Aggro było wy***aną wytwórnią, jedną z lepszych w Europie. Wszystko było przemyślane. Na przykład każdy raper, który przychodził, dostawał swój kolor. Stał za tym wszystkim niejaki Specter, Niemiec wychowany we Francji, wymyślił raperom większość rzeczy. Przyjechał i powiedział: „tu trzeba robić agresywną muzykę, a nie jakieś ciamciaramciam”. Cały sukces Sido to jego maska, wcześniej, z poprzednim wydawcą, nie udało mu się zaistnieć. Pierwsze płyty Sido były dobre, był wtedy śmiesznym narkomanem. Teraz stał się odpowiedzialny, a moim zdaniem zawsze jak raperzy robią się odpowiedzialnymi ojcami, wtedy kończy się rap, a przynajmniej ja nie jestem w stanie tego słuchać. No więc Sido po zdjęciu maski zrobił się nudny. Dla niego lepiej, dla mnie gorzej.
Byłem w szoku, gdy Joe Rilla przyznał się, że jego wschodnioberliński styl to właśnie patent Spectera. Wziął go na rozmowę i wytłumaczył, że musi być ostberlin, maskulin z teledyskiem pod blokiem, bo ci z Zachodu boją się właśnie takich wschodnich chuliganów i tego, że dostaną od nich w zęby. Mogą się z nich śmiać, że wieśniaki, ale jak przyjdzie co do czego, to wyłapią w gębę i śmiech się skończy. Rilla, zdaje się ostatni raper podpisany przez Aggro Berlin, tak właśnie zrobił. Miły gościu, choć zepsuł interes życia. To on wymyślił muzyczkę dla McDonaldsa, wiesz, to „I'm lovin it”. Miał dwie propozycje. Albo – o ile dobrze pamiętam – 250 tysięcy euro, albo tantiemy. Jak na praktycznego Niemca przystało wziął hajs z góry i kupił za to domek pod Berlinem. Stracił miliony, bo nie przewidział, że tyle lat to będzie leciało.
Aggro było ciekawe. Od góry ubierali się jak skini, a od dołu jak raperzy, bo to był jeszcze czas szerokich spodni. Żaden z artystów nie potrafił mi powiedzieć, czemu to padło. Mieli problemy z rządem, wycofywano płyty ze sklepów. Pytałem Spectera, czy to nie jest dobra reklama, ale odparł, że ch**owa, bo jak płyt nie ma w sklepach, to ich nie sprzedaje i nie zarabia pieniędzy z czegoś, co stworzył. Ponoć z wytwórni odchodzili artyści, ale to nieprawda, bo Sido podpisał się z nimi na następne płyty. Może już nie mieli do tego serca? Tam jest o wiele ostrzej niż u nas, nasyłają na siebie nożowników, i tak dalej. Można mieć dosyć gróźb i tym podobnych rzeczy, zwłaszcza że Fler został pocięty. Nie ma żartów. Flera nigdy nie słuchałem, zawsze wydawał mi się średni, a jednak umiał sprowokować [sporo pisano o na przykład o „ultranacjonalistycznym” tekście singlowego „NDW”, nazistowskiej symbolice w klipie i promowaniu płyty cytatem z Adolfa Hitlera – przyp. MF]. Wiele mu zarzucano, swoją drogą pamiętam, jak prowadziliśmy z Aggro korespondencję i pod koniec, tam gdzie jest miejsce na pozdrowienia, był napis „Fler sra na nazistów”. Dołączali to do każdego maila.

Haftbefehl i Frankfurt

Nie kupiłem sobie żadnej niemieckiej płyty, zresztą ja się do płyt nie przywiązuję. Ale Haftbefehla mógłbym kupić, bo to niezły niemiecki gangsta raper. Zmienił scenę. Przed nim we Frankfurcie, który jak się zdaje przejął pałeczkę po Berlinie, było aktywne do dzisiaj duo Celo & Abdi. Wprowadziło azzlacki styl. Wytłumaczę, ale najpierw muszę wyjaśnić termin „kanaka”. Kanaką jest Arab, Turek, Jugol, nawet Polak może nim być, ale nie czarnoskóry. Oni stworzyli termin „azzlack”, co znaczy tyle co „asocjalny kanaka”. Poszedł za tym rap, w którym wykorzystuje się kilka języków połączonych niemieckim.
Haftbefehl rozwinął ten patent. Zarzucają mu, że zerżnął styl od Francuzów. Słuchałem tych, od których rzekomo to zrobił, i znalazłem może z jedną zaciągajkę. Moim zdaniem rapuje po swojemu, a jego gangsterska otoczka wydaje się prawdziwa. Byłem w tym roku na Frauenfeld, widziałem tę całą świtę jego bandziorów: chodzi jak król, zarabia kupę szmalu, idzie mu. Sido miał z nim kawałek podsumowujący 2010 rok i wtedy nawinął, że jedyne ciekawe co się w tym roczniku wydarzyło, to właśnie Haftbefehl. Wszyscy inni to pie***eni pozerzy.
Jeżeli chodzi o same numery Haftbefehla to bardzo lubię „Halt Die Fresse” – jedynkę i dwójkę. To było bardzo dawno, ale motyw kończący pierwszą cześć, ten z wyciągnięciem bazooki, został mi w pamięci do dzisiaj. Poszło tam parę dobrych tekstów głównie dla tych, co lubią muzykę uliczną, bo rap taką przecież jest. Mocno gangsterski przelot wolny od tego naszego mentorstwa w stylu „umyj zęby rano i wieczorem, ale pamiętaj szczególnie wieczorem, bo zalega ci dużo jedzenia w jamie ustnej” czy pi***olenia po raz setny, że ktoś się nie roz***ał. Rzygać mi się chce od tych przykazów i wykrzykników. Cenię sznyt, ale z poczuciem humoru. A on tam nawijał coś w stylu: że wychodzi od fryzjera, fryzura mi się świeci, tu jest nóż, on też się świeci, jak ci coś zaraz zrobię, to będziesz świecił oczami… No takie gry słowne podane oryginalnym flow. A „Halt Die Fresse 2”? Maksymalny rozp****ol! Z tyłu stoi jakby policja i trzepocze, cała masa ludzi, typ wychodzi z pierwszą zwrotką w chuście, ściąga ją w drugiej z tekstem, że „kupuję hasz za tyle i tyle, sprzedaję za tyle i tyle, kocham moje miasto”. No żesz, k***a mać!

187 i Hamburg

Teraz rządzi Hamburg i 187, które wybiło się na RAFie Camorze. Ważną postacią jest tam Gzuz, który nie dość, że ma poczucie humoru, to też pomysły na akcje. Teraz nagrali teledysk u amerykańskich gangusów, gdzie koleś na początku pokazuje kule na płocie, są dosłownie wszędzie. Zaczyna się klip, wychodzi ten biały jak pierze Gzuz i widać, że oni wszyscy zaakceptowali go tam jak swojego. Duża sztuka wjechać do takich gości i zdobyć ich szacunek. Trzeba mieć jaja. A w 187 je mają, tam to wygląda hardcore'owo. Poza tym wszystkim Gzuz dobrze rapuje, ma fajne, swoje flow, zakończenia wersów, brzmi jakby był kimś, nie kolejnym, takim samym gównem.
Mało kto wie, że Gzuz przyjeżdża do Szczecina na truskawki. Mama jednego typa z 187 mieszka koło miasta. Gadałem z kumplem, który prowadzi u nas sklep graffiti i wyszło na to, że to jego koledzy, że latali wspólnie po klubach. Poprosiłem, żeby dał cynę następnym razem, bo chciałbym poznać. I przyjechali do Stoprocent, a ja w swoim całym debilstwie nie wyciągnąłem z tego nic, nawet nie zrobiłem fotki. Dałem Gzuzowi dwie bluzy, przybiłem piątkę i obejrzałem sobie jego samochód. Teraz korespondujemy na temat teledysku czy imprezy, choć trochę się boję. Bo takiego „cateringu” jaki jest u nich na klipie, to ja zapewnić w stanie nie jestem. Mogę nie spełnić takich standardów. (śmiech) Ale tu, na miejscu, typ był bardzo miły, obgadaliśmy sobie współpracę z Sobotą, nie było problemu. Może byłby teraz, bo jest już sto razy bardziej popularny. No bo co z tego, że Guralowi udało się zrobić numer z Sido w czasie jego popularności, skoro klipu wideo z tego nie było? Niemcy są bardzo praktyczni, nie patrzyli na Wschód jak na swój rynek. Nieważne. Ale 187 pokazało na pewno, jak robić klipy. Mają taki jeden, gdzie stoją i rapują, a towar dzieli im taka stara Niemka, ostatni chlor. To właśnie wygląda jak z życia, bo właśnie takiej starej Niemce można dać jazz, żeby sobie spaliła, do tego dziesięć euro i niech dzieli kilogram na porcje.

Cro i Capital Bra, czyli bliżej popu

Dużo mniej znam niemiecką scenę bliższą popu, ale mój były pracownik Sebastian, też Niemiec, cały czas próbował odkrywać różne gwiazdy. Przeszedł przez całą masę ludzi, z którymi nic się nie udało, aż trafił na dzieciaka, który nazywa się Cro i ma maskę pandy z krzyżem do góry nogami. Śpiewa grzeczne piosenki dla dziewczyn, że pójdzie z nimi na randkę i nie będzie ich bił. Jest w ch*j popularny i Sebastian zarobił na nim ponoć miliony. Gość jest tuzem i nawet ma piosenkę z Haftbefehlem, choć są z dwóch zupełnie innych światów.
Niemiecki hip-hop niemiecki rośnie cały czas i wykonawcy dostają okrutny hajs za koncerty. Universal wykupuje wszystkich po trzeciej płycie, przychodzi z taką kasą, że kończą się wszystkie sentymenty. Od Haftbefehla słyszałem o pieniądzach, które nie mieszczą się w głowie, milionach euro. Nawet nie wiem jak to można „skeszować”, jaką prowizją od występów... Teraz, jak mi się wydaje, rządzi Hamburg, a on jest pi****onym numerem jeden. Nasz Pete mógł być jego producentem, bo Capital nagrywał w jego pierwszym studiu, potem sprawa się posypała, bo Pete się przenosił, a raper nie miał cierpliwości czekać. Szkoda, k***a, bo jego producenci zostali milionerami. A Pete nie robi milionów, robi ludziom zęby i protezy. Co z tego, że ma styl jak nikt.
Z Capitalem Bra miałem natomiast okazję freestyle'ować, taka ciekawostka. Pojechaliśmy na pojedynek Dizastera z Tierstarem, po czym cały czas spędziliśmy pod nimi w piwnicy, freestyle'ując na***ani. Nie zobaczyłem ani sekundy, potem kilkanaście razy oglądałem ją na YouTube i do dziś uważam za jedną z lepszych. Tierstar, mój kumpel, dał radę. Miał za**biste wejścia, a do tego świetne puenty. A Capital? Spoko, nie puszczam cały czas w samochodzie jego płyty, ale uważam, że fajne rzeczy robi. Trzy półnagie dziewczyny przed sklepem Gucci to dobry pomysł na wideo. Doceniam takie proste, działające idee, za które nie trzeba płacić milionów dolców. Nie jest sztuką pójść z furą hajsu do agencji po mega klip, sztuką jest z gówna ulepić pałac. Na tym bazuje w dużej mierze niemiecki rynek, gdzie nie kręci się wcale superdrogich teledysków. Często liczą się zapamiętywalne detale. Np. teledysk Massiva z Celo & Abdi. Niczego tam nie ma, cała banda Turków, ale wystarczy, że pod wiaduktem przejedzie dwóch gości na skuterze, trzymając rozpostartą flagę i to już działa. Ostatnio Schwesta Eva jedzie G klasą i odpycha się nogą jakby jechała hulajnogą. Jaka prosta rzecz!

Gier i sztuka freestyle'u

Z niemieckim rapem łączy mnie też to, że miałem firmę w Niemczech. To myśmy zapoczątkowali imprezę „Rap Am Mittwoch”, nasza firma wyłożyła na to na początku kupę pieniędzy. Sfrajerzyłem się na tym, bo zamiast zapisać sobie tę nazwę, oddałem ją swojemu pracownikowi, a ten zamiast op****alać moje rzeczy, robił sobie imprezy. No ale przynajmniej można powiedzieć, że polska firma miała duży wpływ na rozwój sceny freestyle'owej w Berlinie. Część osób jak tam jestem do dziś przybija mi za to piątki. Większość nie wie, wbijam w to, taka ciekawostka. W każdym razie „Rap Am Mittfoch” teraz nazywa się już „Takeover”, ale tamtejsi wolnostylowcy wciąż są dla mnie istotni. Żeby powiedzieć o ich podejściu, muszę sięgnąć po analogię. Otóż jeździłem kiedyś na deskorolce, czego może obecnie po mnie nie widać, ale rzeczywiście tak było. Byłem w to mega wkminiony. Pojechałem z deską do Anglii, zacząłem obserwować ludzi i widzę, że my nie pasujemy do tamtych gości. Mój kumpel robi switch-coś-tam-flip nie wiadomo przez co i to wygląda jak gówno. A typ, na którego patrzę robi zwykłego kickflipa na dużej wysokości, na pełnej pi****e, i jego ollie jest lepsze niż „coś” tamtego kolesia. Typy mają opanowane do perfekcji podstawy, my nie, a rzucamy się na nie wiadomo co.
Wini

Wini

© Magdalena Patocka

No i właśnie, na tych niemieckich freestyle'ach wychodzi jedna rzecz. Typy rapują po dziesięć, piętnaście lat i byli w życiu w studiu dwa, trzy razy. Nie mają żadnej piosenki. U nas byle małolat mówi: „robię płytę”. No gdzie ty, k***a, robisz płytę, ciebie synku posrało? Płyta to powinno być zwieńczenie twojej długiej działalności. A ty robisz płytę nie umiejąc rapować. Zaczepiają mnie dzieciaki i pytają: „Wini, sprawdzisz mój kawałek?!”. Mówię takiemu: „Jestem teraz, mam dwie minuty, rapuj”. „No, ale co, gdzie? Wyślę ci”. Odpowiadam: „Powiedziałem, żebyś rapował. Wstydzisz się? To o jakich numerach mówisz?”. U Niemców jest typ z ksywką Gier. Jak on rapuje, w podwójnych tempach, to tak nap****ala w typów, że to się w pale nie mieści. Tam ma miejsce wszystko, wychodzi gangster naprzeciw ostatniej ofiary w okularach z dziesięciocentymetrowymi szkłami i ta ofiara tak tego bandziora jedzie, że się wszyscy brechtają. Ostatnio Fresh Polakke rapował, trzymając butelkę napoju i pytając przeciwnika: „Wiesz co to jest? To squirt twojej starej z wczoraj”.
Polska scena freestyle'owa jest fajna, nie powiem, jestem nią mile zdziwiony. Ale tamta jest trochę fajniejsza, gigantyczna. Również jeśli chodzi o publikę. U nas przychodzą hiphopowe głowy, tam dupy takie, że masakra. Stoją w pierwszym rzędach i umierają ze śmiechu, a ty od razu wiesz dlaczego to robisz, nie dla jakichś wykminionych po***ańcow, ale dla wszystkich, bo to jest jak stand up i potrafi przyleźć tysiąc osób. Do tego oni piszą tam wcześniej linijki, a u nas wciąż nie rozumieją tego, że na bitwę przychodzi się z bronią. Są mistrzami, do tego zawsze przygotowani. Gier jest idealnym materiałem na rapera, bo się jeszcze dobrze ubiera, jest przystojny. Ale nie ma piosenek. Ma to w dupie. Robi studia hotelarskie, wymyślił sobie normalną pracę.

Stoprocent x Tierstar i Kool Savas

Współprace artystów Stoprocent z niemiecką sceną były, ale jakieś specjalnie znaczące. Z naszego punktu widzenia to nie jest nie wiadomo co. Może teraz zaczyna mieć to sens, bo wszyscy znają 187, ale pięć, dziesięć lat temu wymieniłbyś topowych artystów niemieckiego rapu, a ludzie pytaliby „co to jest?”. Zresztą, ja nie mam ochoty płacić za zwrotki. Wiem, że polscy artyści próbowali featuringu z Ufo361 i słyszeli kwotę ośmiu czy iluś tam tysięcy euro. Ale ja wtedy mówię: „Stary, ale co to ma być?! Ty jesteś w Polsce pięć razy bardziej znany niż on w Niemczech, i on chce od ciebie pieniądze?!”. Wyobrażam sobie, że znam perfekt niemiecki, mam świadomość, że mam do powiedzenia Niemcom coś, czego jeszcze nie słyszeli i potrzebuję featuringu, żeby ktoś o mnie usłyszał. Wtedy płacę artyście kilka tysi świadom, że nie jesteśmy kumplami i nie jest mi nic winien. Ale jeżeli to idzie na rynek polski, to Niemiec przecież zyskuje, ma szansę zagrania tu koncertów. Nie zapłacę tylko za to, że ktoś fajnie rapuje i jest z bogatego kraju. W dupie to mam.
Jeśli więc chodzi o Stopro, to ja miałem piosenkę z Tierstarem, a na „Sto Procent 2” – wówczas wielkie wydarzenie – wpadł Kool Savas. Ta ksywka coś znaczyła i w sumie nadal znaczy, bo jak na Frauenfelde grał z Sido koncert, to spod innych scen ludzi wymiotło. Zapłaciliśmy mu, ale nie tylko za zwrotkę, również za reklamowanie ubrań. I wchodziliśmy wtedy na rynek niemiecki. Cóż, Savas nie był przekonany do słowiańskiego bitu, napisał pierwszą zwrotkę tak, że powiedzieliśmy, że musi napisać ją jeszcze raz, nie na od****ol, bo ta brzmiała, jakby wziął jakąś swoją bitewną rzecz i ją wrzucił. Ale zachował się profesjonalnie i przyjął to do wiadomości. Przyjechał punktualnie, zrobił wszystko jak było ustalone, na planie klipu bawił się jednak średnio, potem lepiej, bo coś mu tam pozałatwialiśmy, ale… szczerze mówiąc, nie pamiętam detali.