El Cookizo
© archiwum prywatne
Breaking

El Cookizo: Stuprocentowa zajawka

O tym, co jest najpiękniejsze w tańcu i hip-hopie rozmawiamy z El Cookizo.
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 15 minPublished on
Poznałem w swoim życiu wielu pasjonatów hip-hopu, ale naprawdę nieliczni mają taką wiedzę, że spokojnie mogliby usiąść przy jednym stole z Druhem Sławkiem czy Redem. Michał Kukiełka vel El Cookizo – b-boy, raper, organizator i prowadzący najważniejsze b-boyowe wydarzenia w tym kraju – zdecydowanie do tego elitarnego grona należy. El Cookizo opowiedział nam m.in. o ważnej dla rozwoju polskiego b-boyingu bitwie w Paryżu, początkach Azizi Hustlazz, cechach jakie powinien posiadać b-boyowy didżej oraz o tym, że sędziowanie imprez to wcale nie taka łatwa robota.
Jak zareagowałbyś na stwierdzenie, że w b-boyingu zrobiono już wszystko?
Śmiechem, bo jak inaczej? B-boying nie zaczął się 500 lat temu, a zaledwie około 50. Gdyby ten taniec był dużo starszy, to moglibyśmy mówić, że jesteśmy na jakimś zakręcie w jego historii, ale te 50 lat to naprawdę niewielki okres na zrobienie wszystkiego. Swoją drogą, takie stwierdzenie nie ma sensu również w innych elementach hip-hopu, bo w tej kulturze z założenia nie da się zrobić wszystkiego. Przysłowiowe „wszystko” nie istnieje, przez to, że hip-hop jest ruchem społecznym, kulturowym, i po części nawet duchowym – nie ma ściśle określonych granic czy ram. Posiada tylko fundamenty, które nakreślają jedynie kierunki, zawsze stawia na otwartość myślenia, kreatywność, wolność i dopóki będą tworzyć go ludzie z otwartymi głowami, on ciągle będzie się zmieniał, ewoluował i to będzie pchało go do przodu. Jeśli idzie zaś o sam b-boying, to nasze ciało daje nam nieograniczone możliwości ruchu, a muzyka daje nam nieograniczone możliwości interpretacji. Wyobraźnia pozwala przekraczać utarte schematy. Czynników jest tak wiele, że jestem pewien, że nigdy nie będzie można osiągnąć wszystkiego. Ciągle można wymyślić jakąś nowatorską formę odbywania się zawodów b-boyowych, kryteriów oceny itp. Jeszcze wiele przed nami. W hip-hopie najpiękniejsze jest właśnie to, że daje ci wolność i przestrzeń do działania, stąd tak wiele osób na całym świecie się nim zajmuje, bo ludzie mogą być sobą, wyrażać się, coś budować, a granicą jest tylko twoja wyobraźnia.
Niektórzy tancerze podkreślają, że jednym z przekleństw b-boyingu jest uprawianie na bitwach – przez niemałe grono – gimnastyki i akrobatyki.
Było tak, owszem, ale jakieś 20 lat temu – teraz takie rzeczy zdarzają się sporadycznie i mają charakter incydentalny. Świat się zglobalizował, wiedza jest na wyciągnięcie ręki, powstały tanie linie lotnicze, więc możesz za małe pieniądze odwiedzać najlepsze jamy na świecie, możesz uczestniczyć w warsztatach organizowanych z najlepszymi b-boyami świata albo oglądać w internecie streamy live z najlepszych jamów.
W dzisiejszych czasach naprawdę trzeba się mocno starać – albo być wybitnie zamkniętym – żeby nie rozumieć b-boyingu. To było przekleństwo, ale końcówki lat 90. Nim udało nam się dokonać tego całego przewrotu w polskim b-boyingu. Wtedy dotykały nas problemy różnej natury. Pamiętam, jak w 2000 roku byliśmy na imprezie, na której nie było kół, tylko ludzie „rozgrzewali się” po kątach, czujesz to?! Przez sześć godzin typy się rozciągały, żeby zrobić jedno wyjście w prezentacji swojej ekipy. Najpierw jechali 400 kilometrów na jam, rozciągali się sześć godzin, robili jedno wejście, nie przechodzili do kolejnego etapu, zwijali się i jechali do domu! My wpadaliśmy na taką imprezę i całe sześć godzin tańczyliśmy w kołach np. ze Stylową Spółką Społem, a ludzie patrzyli na nas jak na debili, mówili: „Po co tracicie energię na występ?”. Stary, taki był wtedy poziom!

3 min

Red Bull BC One Camp Poland 2019 - zobacz, co się działo!

Przeżyjmy to jeszcze raz! Sprawdź film podsumowujący Red Bull BC One Camp Poland 2019.

Pamiętasz, jakie było twoje podejście do tańca na samym początku, za czasów The Vortex Crew?
Nie było podejścia. Była tylko stuprocentowa zajawka, ale taka totalna, że nie interesowało nas nic innego – tylko taniec! Myśleliśmy o b-boyingu, rozmawialiśmy tylko o b-boyingu i każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na... b-boying. Początek naszego b-boyowego życia to niesamowity czas, chcieliśmy w jak najszybszym czasie „dogonić” chłopaków z Style Elements. (śmiech) Dużo pracowaliśmy, a wiedza się w nas dopiero wykuwała. Szukaliśmy informacji na temat historii, fundamentów. Nie spędzaliśmy czasu tylko na sali treningowej. Chcieliśmy jak najwięcej umieć, ale też jak najwięcej wiedzieć, więc naprawdę bardzo dużo pracowaliśmy na wszystkich frontach. Ekipa powstała po kilku miesiącach treningów, bez jakieś większej historii. Musieliśmy się skonsolidować, nazwę znaleźliśmy w... słowniku i się zaczęło. W ekipie było wiele osób z mojego osiedla. W ogóle to w tamtym czasie tańczyła chyba połowa osiedla, na którym się wychowałem. To było szalone, ale naprawdę piękne! Dziś trudno byłoby mi wymienić te wszystkie osoby, które do niej należały, ale każdy z nich miał wkład w to, jak potoczyły się nasze późniejsze losy.
Długo tańczyliście pod tą nazwą?
Nie, może z pół roku. Nie braliśmy udziału w żadnych zawodach jako Vortex, cały czas tylko trenowaliśmy na naszej dzielnicy, której wtedy praktycznie nie opuszczaliśmy. (śmiech) Vortex to nasz totalny początek.
Po Vortexie przyszedł czas na Azizi Hustlazz.
Historia tego hiphopowego projektu jest dość zagmatwana. Przede wszystkim bardzo trudno określić nam datę powstania. Przyjmujemy umownie, że był to rok 1999, kiedy wszystko bardziej się sformalizowało, a większość z nas zaczęła tańczyć. Mówię większość, bo przykładowo Daro w 1999 tańczył już chyba ze cztery lata, a z kolei Huher przyszedł do nas rok później. Znacznie wcześniej – myślę, że w 1996 roku DJ Zulu, KRH, Jajo i Fiqs mieli hiphopowy skład ERH (Energetyczni Rymoholicy), ich czwórka stanowiła trzon naszej ekipy. Z kolei Ucho i Jajo już kilka lat wcześniej malowali wrzuty, a Rejon w 1994 miał skład Rapping Boys. (śmiech)
Chłopaki mocno jarali się wtedy Eazy-E. Zasadniczo hip-hop na naszym osiedlu był obecny gdzieś od 1992 i tak to się poukładało, że w pewnym momencie zaczęliśmy tańczyć i to pozwoliło nam wejść na wyższy hiphopowy poziom, a że ciągle każdy z nas zajmował się też innymi elementami, to Azizi jest ekipą hiphopową, a nie stricto b-boyową. Fakt, że w b-boyingu osiągnęliśmy najwięcej, ale nigdy nie zaprzestaliśmy działalności w innych elementach i obecnie nadal robimy to, co kiedyś, a nawet w większym stopniu niż przed laty. Wracając do b-boyingu – b-boyowy skład przez wiele lat ewoluował. Jedni odchodzili, inni przestawali tańczyć z różnych powodów, ale w naszym szczytowym momencie w składzie byli m.in. Amor, Huher, Ucho, Cimek, Boj, Daro, Cetowy, Bartazz. Tylko widzisz, nigdy nie doszlibyśmy do tego momentu, gdyby nie obecność w ekipie Primosza, Chrzanka, Vsza czy Bielunia. Warto o tym pamiętać. Szkoda tylko, że ich aktywność zanikła.
Osoby, które wymieniłem przed chwilą, to nie cały skład Azizi, tylko osoby aktywnie wówczas tańczące. W ekipie było znacznie więcej ludzi, tylko zajmowali się innymi elementami. Mieliśmy kilka przełomowych momentów. Pierwszy był wtedy, kiedy pojechaliśmy na bitwę z Team France do Paryża, i to co się wtedy wydarzyło w Polsce za sprawą tej bitwy. Następnie to, że zorganizowaliśmy warsztaty z Focusem z Flow Mo w Gdańsku. Potem, gdy zaczęliśmy organizować – głównie za sprawą Cetowego – największe i, nie boję się tego powiedzieć, najlepsze imprezy b-boyowe w tej części Europy! Organizowaliśmy m.in. Circle Prinz Poland, Freestyle Session Europe, Mighty4, Pokaż Swój Styl i wiele innych. Warto też dodać, że od 2003 do 2007 wygrywaliśmy praktycznie wszystkie imprezy, na których się pojawialiśmy. Nie wiem, czy wszyscy wiedzą, ale jesteśmy jedyną polską ekipą, która kiedykolwiek wygrała Warsaw Challenge. Gdybym miał wybrać jeden moment, to bez dwóch zdań postawiłbym na bitwę z Team France.
Mówisz o tej słynnej bitwie w Paryżu?
Tak. Nasz wyjazd do Paryża na bitwę z Team France to naprawdę niezła akcja. Po jakieś imprezie w Krakowie, Cetowy wracał sam pociągiem do swojego domu. W pewnym momencie podroży, do pociągu, którym jechał Bartek, weszła pewna dziewczyna. Cet postanowił do niej pójść, by podróż minęła szybciej. Dziewczyną była Polką, która na stałe mieszka w Paryżu i była redaktorką największego hiphopowego, francuskiego serwisu internetowego style2ouf.com. Cet poopowiadał jej historie naszej ekipy – czym się zajmujemy, ile tańczymy i tak dalej. Po powrocie do Gdańska, zadzwonił do mnie, żeby opowiedzieć mi o tej niecodziennej sytuacji i dał mi do niej namiar. Podesłałem jej kilka naszych klipów, ona z kolei kilka tygodni później – będąc w Paryżu – pokazała materiał Youvalowi, który już wtedy był organizatorem wielu eventów we Francji. Strasznie podjarał się naszymi filmami i napisał mi maila, w którym zapytał, czy chcielibyśmy przyjechać do Paryża i trochę potańczyć. Odpisaliśmy mu, że potańczyć to sobie możemy z kolegami w Polsce, ale chętnie przyjedziemy pokazać Francuzom, jak się tańczy i przy okazji skopać im tyłki. Sam już wiesz, jak charakterni Francuzi mogli na coś takiego zareagować. (śmiech) Napisali nam, że jak jesteśmy tacy mądrzy, to mamy przyjechać i pokazać, na co nas stać. No i co mogliśmy zrobić?
Warto tutaj dodać, że początek lat 2000 to swoisty rozkwit tego wszystkiego, co nazywane jest w b-boyingu „french style”, który był dla nas ohydną pochodną b-boyingu. Bardzo nie lubiliśmy tego francuskiego stylu, tym bardziej zależało nam, żeby tam pojechać i im coś wytłumaczyć. (śmiech) No i stało się. Youval zorganizował ekipę z Paryża i nasze spotkanie z nimi w metrze, na stacji La Defence. Zebraliśmy się i pojechaliśmy pokazać swoje umiejętności. Gdy dotarliśmy na miejsce, przywitał nas specjalny ochroniarz – przysłany przez organizatorów – który miał nas przestraszyć. Wiesz, że niby on jest nam niezbędny, bo będzie tak ostro. Liczyli na to, że nas skompromitują. Można się domyślić, jak to na nas zadziałało. Muszę też powiedzieć, że to była klasyczna, staroszkolna bitwa bez limitu czasowego i sędziów – po prostu b-boying w stu procentach. Ta bitwa otworzyła szeroko drzwi dla polskiego b-boyingu i, przede wszystkim, zwróciła uwagę całego b-boyowego świata na nasz kraj. Od tego momentu, wszyscy wiedzieli, że w Polsce też jest niezła kuźnia talentów, z której na pewno wykuje się coś dobrego. (śmiech) W ogóle cały wyjazd był tak szalony i tyle się działo, że wywiad musielibyśmy poświęcić tylko temu. (śmiech)
Jak Francuzi zareagowali na porażkę?
Ludzie byli w totalnym szoku. Podchodzili do nas, przybijali piątki i gratulowali. Myślę sobie, że Francuzi na gorąco byli przekonani, że to oni wygrali, bo jak mówiłem wcześniej, nie było tam sędziów, ale ulica oceniła to inaczej. Kilka dni później, spacerując po Paryżu, podchodzili do nas ludzie i rozpoznawali nas na ulicy, gratulowali tego, co wydarzyło się na stacji metra. Paryski hip-hopowy świat huczał o tym głośno. Youval napisał nam w mailu, że było wybornie i był bardzo podjarany całym wydarzeniem.
Domyślam się, że w momencie, kiedy jeździliście na swoje pierwsze wyjazdy, jamy, nie mieliście stałego dochodu. Skąd brałeś na to pieniądze?
Gdy jeździliśmy na pierwsze wyjazdy, to pieniądze braliśmy od rodziców. Jednak bardzo szybko zaczęliśmy robić pokazy na różnego rodzaju eventach. I powiem szczerze, że był taki moment, w którym zarabialiśmy równowartość kilku średnich krajowych w jeden weekend. Ale to było później, już wtedy, kiedy byliśmy na szczycie i nasza nazwa była najlepszą marką w grze. Na początku było bardzo trudno. Wszyscy myśleli, że zrobimy to za darmo. Problemem było też to, że istniało mnóstwo wack b-boys, którzy robili pokazy za grosze i ludzie słysząc nasze stawki, pukali się w głowę. Ale my konsekwentnie, znając swoją wartość, nie schodziliśmy poniżej ustalonego pułapu i z biegiem czasu to przyniosło efekty. W wakacje zawsze jeździliśmy na streety i tam też trzepaliśmy sporą kasę, ale ona szybko rozpływała się wieczorami w nadmorskich klubach, bo nie stroniliśmy od dobrych restauracji i zabawy. (śmiech)
Pamiętam, był taki moment, że wracaliśmy po około miesiącu ze streetów na biletach kredytowych do domu, ale z masą niesamowitych przeżyć, a jedna z naszych koleżanek, która tańczyła razem z nami (ona raczej nie prowadziła hulaszczego trybu życia), wiozła do domu około 20 tysięcy złotych. Bywało naprawdę grubo. Wiesz, z biegiem lat zaczęliśmy pracować, prowadzić szkółki tańca, niektórzy z nas mieli normalną pracę – przykładowo Cimek był piekarzem. Pracował każdego dnia na nocną zmianę, a potrafił znaleźć w sobie tyle siły, żeby chodzić na treningi! Mega szacunek, że dawał radę. Zdarzały się takie sytuacje, że odbieraliśmy go prosto z pracy i jechaliśmy np. na imprezę do Białegostoku. Zawsze podziwiałem go, że potrafi znaleźć gdzieś w sobie tę siłę i miał tak ogromną zajawkę. Dziś mieszka w Korei i ma się zajebiście dobrze. Swoją drogą dobrze wiesz, że pieniądze w hip-hopie to zawsze był temat tabu, wtedy jeszcze obowiązywało przekonanie, że jeśli chciałeś być prawdziwy, to nie powinieneś brać za to pieniędzy. Walczyliśmy z tym mylnym przekonaniem i zawsze umieliśmy znaleźć równowagę miedzy zarabianiem kasy z b-boyingu a zajawką.
El Cookizo

El Cookizo

© archiwum prywatne

W swoim życiu sędziowałeś również liczne imprezy. Masz jakieś ciekawe wspomnienia z tych wydarzeń?
Był taki moment, że faktycznie często byłem zapraszany do sędziowania, ale przyznam, że nie mam – albo nie przychodzą mi do głowy – jakieś ciekawe akcje. Sędziowanie to typowy b-boyowy job – wpadasz, sędziujesz i wracasz na chatę. Mam za to ciekawe wspomnienia z sędziowaniem przez innych, bo z tym to zawsze były jakieś jaja. (śmiech) Zaczynaliśmy tańczyć w czasach, kiedy turnieje b-boyowe sędziował pan burmistrz, pani od fitnessu i katechetka z pobliskiej szkoły. Uwierz mi, że zdarzały się takie cuda. (śmiech. Te czasy są już chyba za nami, ale pewności nie mam, może się jeszcze zdarzyć, że jakiś mały lokalny jam tak właśnie wygląda.
W sumie przypomniała mi się teraz jedna anegdotka. Sędziowałem event z Huhrem i Cetowym, i po tym, jak przyjechaliśmy na miejsce, podbił do nas dyrektor miejscowego domu kultury i rzucił w naszym kierunku tekstem: „Fajnie by było, jakby miejscowa ekipa przeszła do finału. Mam nadzieję, że to zrobicie”. Czaisz? Chłopaki odpadli w pierwszej rundzie. (śmiech) Potem był jakiś problem z wypłaceniem nam honorarium za sędziowanie, ale z tym też sobie poradziliśmy. Innego razu sędziowaliśmy lokalny jam w małej miejscowości, w którym brała udział lokalna ekipa i miała ze sobą niezły fanklub kiboli. (śmiech) Ich team odpadł we wczesnej fazie zawodów no i... nie odbyło się bez niepotrzebnych przepychanek. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Jak widzisz, nie jest to łatwa robota. (śmiech)
Brałeś udział w imprezach od środka, oceniałeś je - jakie więc, twoim zdaniem, powinien mieć cechy didżej, który gra jamy b-boyowe? Bo chyba nie każdy do tej roli się nadaje.
Oczywiście, że nie każdy didżej się do tego nadaje. Powiem szczerze, że najlepsi didżeje to praktycznie zawsze b-boye. Nie, żeby był to jakiś wymóg, ale musisz samemu tańczyć, aby być dobrym didżejem b-boyowym. Musisz czuć tę muzykę, żeby wiedzieć, co jest w stanie cię poruszyć. Naprawdę jest kilku didżejów, którzy reprezentują wysoki poziom, a nigdy nie tańczyli. Granie dla b-boyów jest naprawdę trudne.
W dzisiejszych czasach, kiedy muzykę ściągasz z neta, jest łatwiej, ale to powoduje też, że dziś wielu didżejów brzmi praktycznie tak samo. Poza tym istnieje Shazam, więc nawet jeśli wygrzebiesz coś z otchłani jakiegoś sklepu z winylami, albo ściągniesz z końca internetu, to prawdopodobnie inni b-boye i didżeje zdemaskują te numery w kilka sekund. Należy znać zasady – jak powinno się grać breaki, kiedy zmieniać kawałek, jak reagować na to, co dzieje się na parkiecie, jak umiejętnie dobierać muzykę, żeby nie zajechać b-boyów w 10 minut, jak budować napięcie, albo jak podczas bitwy dać odsapnąć tancerzom i umiejętnie stworzyć punkt kulminacyjny. Trzeba też wiedzieć, co zagrać w pierwszej rundzie, a co w finale.
Jest naprawdę wiele czynników, które trzeba znać, by być najlepszym. Jestem przekonany, że żaden – nawet bardzo dobry – didżej hiphopowy nie byłby w stanie z marszu zagrać porządnie b-boyowego eventu. Nawet gdybyśmy naładowali mu laptop samymi hitami. (śmiech) DJ Leacy to był geniusz, jeśli idzie o selekcję muzyki b-boyowej! Geniusz przez duże G. Przez wszystkie lata to on wyznaczał trendy muzyki do tańca, uwielbiałem go!
A kto byłby w stanie zagrać porządnie taką imprezę?
Kiedyś wpadł mi ręce mixtape takiego didżeja z wysp, nazywa się DJ Just One, to była dokładnie kontynuacja nazwijmy to – myśli wspomnianego Leacego, po prostu genialna selekcja i mnóstwo nigdy nieznanych przedtem mi breaków. Just One gra naprawdę genialne rzeczy. Trzeba też nadmienić, że przez lata od śmierci Leacego, trendy w b-boyingu znacznie się zmieniły. Na bitwach pojawiło się bardzo dużo oldschoolowego rapu. Leacy szedł natomiast trochę inną drogą, dużo czerpał z lokalnych scen jazzu, znajdował breaki w folku i innego rodzaju muzyce, to było coś szalonego, do dziś są jeszcze numery, których nikt nie zna! Ale wracając do tematu – DJ Renegade, Lean Rock to chłopaki, którzy robią świetną robotę. Ale tak jak już mówiłem – trendy się zmieniły i trochę trudno znaleźć kontynuatorów. U nas w Polsce jest Plash, o tym wiedzą wszyscy. Uwielbiam też selekcję DJ-a Barta, który wygrzebał mnóstwo niesamowitych breaków z polskich big beatów i polskiego funku, strasznie doceniam jego pracę.

1 min

Red Bull BC One Cypher Poland 2020: Zgłoś się do tańca!

Nie jeden, ale aż dwa miejskie Cyphery, a po nich jeszcze finałowa bitwa! Zapraszamy na Red Bull BC One Cypher Poland – najbardziej prestiżowe zawody w świecie breakingu w zupełnie nowym wydaniu.