Zendaya i Hunter Schafer w serialu "Euphoria"
© Eddy Chen/ HBO / Press
Muzyka

Euphoria, Stranger Things i nowe seriale do słuchania

Jest kilka powodów, dla których warto oglądać nowe seriale takie jak „Euphoria” czy „Stranger Things”. Między innymi fajna muzyka.
Autor: Tomek Doksa
Przeczytasz w 5 min

Euphoria

„Kontrowersyjny”, „Naciągany”, „Wspaniały”, „Wulgarny”... Różnie mówi i pisze się o najnowszej produkcji HBO – serialu o życiu amerykańskich nastolatków „Euphoria” – ale jedno mu trzeba przyznać z pewnością – soundtrack skomponowano pod niego świetnie. Zanim serial miał swoją premierę, internet obiegła informacja, że jego producentem jest Drake, więc spodziewano się, że każdą minutę serialu wypełnią numery jego i jego kolegów, ale spokojnie – muzyka Drake’a faktycznie się pojawia, ale to tylko kropla w piosenkowym morzu, jakie wypełnia ścieżkę dźwiękową tej elektryzującej produkcji. W dyskusji o „Euphorii” na Filmwebie padło zdanie: „Jeżeli tak faktycznie wygląda świat współczesnych licealistów, to jestem bardzo szczęśliwa, że dorastałam w latach dziewięćdziesiątych” i faktycznie widzowie, którzy wychowywali się bez dostępu do internetu, nowych technologii, ale i różnych używek, mogą być tym, co widzą na ekranie, zgorszeni, zdziwieni i wstrząśnięci. Ale jak w jednym z wywiadów mówiła odtwórczyni głównej roli Zendaya: „To, że ta historia nie przytrafiła się tobie, nie oznacza, że coś takiego nie dzieje się dookoła ciebie”. Patrząc na niektóre sceny „zabaw” nastolatków i popełnianych przez nich pomyłek, faktycznie soundtrack – z muzyką m.in. Labrinth, Blood Orange, Kilo Kish, Jorji Smith czy Bobbyego Womacka – bywa często najjaśniejszą częścią tej opowieści. Choć jak piszą sami nastoletni widzowie w sieci… „Euphoria” to tylko część prawdy o życiu niektórych z nich...

Czarnobyl

Najwyżej oceniony serial na IMDB, choć ta wysoka ocena to – jak ktoś słusznie w sieci zauważył – bardziej wynik nieznajomości tematu katastrofy w Czarnobylu (bo jak to w ogóle możliwe?!) niż zasługa samej produkcji. Serial oczywiście wciąga, jest świetnie zagrany (na początku przeszkadza trochę język angielski w rosyjskim miasteczku, ale potem o tym zapomnisz) i skadrowany, ale jeśli czymś miałby rzeczywiście bić na głowę taką „Grę o tron”, albo nawet „Breaking Bad” (bo „Rodzina Soprano” nie ma w tej kategorii sobie równych) to... tylko muzyką. Skomponowana przez Hildur Guðnadóttir bliska jest klimatom fantastycznych dzieł Johanna Johannssona („Sicario”), z którym artystka współpracowała przed jego przedwczesną śmiercią. Leniwe, ale poruszające, elektroniczne brzmienia momentami niepokoją bardziej niż to, co widać na ekranie. Ale świetnie się ich słucha także w oderwaniu od serialu.

When They See Us

„Kiedy zobaczyłem ten serial po raz pierwszy, byłem wstrząśnięty” – mówił kompozytor Kris Bowers, którego muzykę słyszałeś/aś ostatnio w kinowym „Green Booku”. „Dlatego pracując przy »When They See Us« chciałem, żeby moje nagrania jak najbardziej oddawały dramat, który spotkał pokazanych na ekranie chłopaków. Chciałem, żeby instrumenty brzmiały jak zepsute” – kontynuował. Czyli komponował trochę jakby pod horror, trochę pod kryminał. Ten serial jest bowiem z kategorii tych poruszających – opowiada historię czarnoskórych nastolatków (nazwanych potem „Central Park Five”), oskarżonych o gwałt. A przede wszystkim o tym, co ich po tym oskarżeniu spotkało. Muzyka Bowersa (której towarzyszą stare i nowe, świetne melodie – jest m.in. Michael Kiwanuka, Jay Z, jest Roots Manuva i The Cinematic Orchestra...) odgrywa w tej opowieści bardzo ważną rolę – dodaje jej dramaturgii, ale kiedy trzeba koi też stargane nerwy. I tylko szkoda, że jest z nami przez cztery odcinki i póki co... nie można jej znaleźć jeszcze na płycie.

Stranger Things

Pisaliśmy już przy okazji pierwszego sezonu: „Co do tego, że świat oszalał na punkcie Stranger Things i soundtracku do tego serialu, nie ma wątpliwości. Wraz z wejściem serwisu Netflix do Polski, euforia związana z produkcją braci Dufferów, a także muzyką autorstwa Kyle’a Dixona i Michaela Steina (znanych też z działaności pod nazwą S U R V I V E), udzieliła się też rodzimej widowni” i... kilka lat później możemy tylko te słowa podtrzymać. Trzeci sezon serialu doczekał się nawet wizytacji aktorów grających w „Stranger Things” na Open’erze, polskie ulicy zalały zaś koszulki i gadżety związane z serialem, dostępne w co drugiej sieciówce. Spora w tym zasługa muzyki – zarówno tej komponowanej specjalnie pod serial przez wyżej wymieniony duet, jak i starannie wyselekcjonowanej z piosenkowych zbiorów lat 80. Moda na retro brzmienia bywa często nieznośna, ale w „Stranger Things” wiedzą, jak z niej czerpać dobrze. I soundtrack z trzeciego sezonu znowu bawi równie mocno, jak kiedyś składanki ze „Strażników galaktyki” czy nawet „Pulp Fiction”.

Too Old To Die Young

Widziałeś/aś „Drive”? Podobał ci się „Only God Forgives”? Jest szansa, że ten tytuł też stanie się twoim ulubionym. Reżyser Nicolas Winding Refn i kompozytor Cliff Martinez znów połączyli siły, tym razem na planie 10-odcinkowego filmu (celowo nie piszę serialu, bo każdy epizod trwa ponad godzinę i ogląda się go jak odrębny film), który... no właśnie. Tu zdania są podzielone. Jednych usypia (bo akcja toczy się niesamowicie wolno), drugich zmusza do wyrzucenia telewizora za okno (bo co to za pomysł, żeby przez 10 godzin pokazywać coś, co zmieściłoby się spokojnie w godzinie?), innych z kolei zachwyca (wspaniałymi kadrami, klimatem, Milesem Tellerem i Johnem Hawksem w obsadzie). Muzyka to zdecydowanie jego duży plus. Jak to u odpowiedzialnego za soundtracki do poprzednich filmów Nicolasa, a także soundtracki do „The Knick” czy „Solarisa” – u Martineza dominują syntezatorowe brzmienia, które sprawdzają się także jako ścieżka dźwiękowa do nocnych podróży przez miasto. Z ich pomocą – w samochodzie czy na słuchawkach – nawet Kraków czy Warszawa wyglądać ci będą jak lokacje z filmów Refna.