Stary, dobry Fenomen
© Fenomen / YouTube
Muzyka

FENOMENalne czasy polskiego rapu

Gdyby stworzyć listę „najlepszych składów, za którymi tęsknimy”, musieliby zajmować na niej wysokie miejsce. No, ale nazwa zobowiązuje. Niemal dwadzieścia lat temu Fenomen porywał w Polsce tłumy.
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 11 min
„Słyszałeś? To Fenomen / Ale nie wiesz, co cię czeka” – rapował w 2001 roku z kolegami w numerze „Sensacja”. Kilka lat później wybranym jednym ze 120 najlepszych utworów w historii polskiego hip-hopu. Nie minęło zbyt wiele czasu i jego Fenomen, bo o tym składzie mowa, zaczął przyciągać do siebie coraz więcej słuchaczy. Wydawałoby się, że młodsi fani rapu nie będą go już dziś pamiętać. Album „Efekt” ukazał się bowiem na rynku w 2001 roku, a od tamtej pory sporo na polskim podwórku się zmieniło. Ale jak mówi nam Ekonom, wciąż spotyka się z miłymi sytuacjami, gdy młodzi raperzy powołują się na jego stare nagrania. Rozmawiamy z nim też o współpracy z reżyserem Sylwestrem Latkowskim i jazzowym pianistą Leszkiem Możdżerem, zamarzniętym twardym dysku u Noona i o tym, co się działo w programie „Rower Błażeja”.
Wasz debiut trafił do sprzedaży w 2001 roku. Od tego czasu na rynku pojawiło się multum świetnych płyt z polskim hip-hopem. Gdybyś miał dziś umiejscowić wasz album w rankingu najważniejszych płyt z polskim raptem to czy „Efekt” znalazłby się w górnej części tabeli?
Odpowiem ci z ręką na sercu: nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. Bardzo ciężko to ocenić. Gdy „Efekt” pojawił się w sprzedaży, to spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem, którego tak naprawdę się nie spodziewaliśmy. Powiem ci więcej, nie spodziewaliśmy się jakichkolwiek opinii ze strony słuchaczy i innych raperów, bo zrobiliśmy tę płytę tylko i wyłącznie dla siebie - nie kalkulowaliśmy, nie szukaliśmy patentów, by płyta się lepiej sprzedała, nie myśleliśmy o pieniądzach czy wydawnictwie. Byliśmy strasznie zaskoczeni i jednocześnie szczęśliwi, że graliśmy z materiałem tak wiele koncertów, album odebrano pozytywnie i tyle o nas mówiono. Uważam że - jak na tamte czasy - płyta była przyzwoita. Na pewno nie powiedziałbym, że wywarła jakiś większy wpływ na środowisko, albo że kładła podwaliny pod warszawski rap, bo... nie kładła. To nie była najważniejsza płyta tamtego okresu, ale też nie najsłabsza. Środek stawki to najmniej, na co zasługuje "Efekt".
Często spotykasz młodszych raperów, którzy opowiadają ci o tym, jaki wpływ wywarł na nich wasz krążek?
No i widzisz - gdyby brać pod uwagę to, jak często młodsi raperzy mówią mi o tym, że „Efekt” był dla nich ważny, to rzeczywiście można dojść do wniosku, że to był istotny album dla historii polskiego rapu, A takie sytuacje zdarzają się bardzo często. Młodsi raperzy wiedzą, kim był Fenomen i często mi o nim mówią, ale to też pewnie z racji tego, że pracuję w CGMie i często gościmy u nas ludzi związanych z polskim hip-hopem.
Możesz zdradzić, który polski raper wspominał ostatnio ten krążek?
Kilka miesięcy temu przeciąłem się na imprezie z Tau i to on pogratulował mi naszego debiutu. Nie ukrywam, takich sytuacji bywa naprawdę sporo.
Jakie uczucia towarzyszą ci, gdy wracasz do tekstów, które napisałeś na pierwszy Fenomen?
Na pewno niezręczność, bo ja - poza kilkoma wyjątkami - nie lubię słuchać swoich utworów. Uważam, że w tych tekstach było zbyt wiele patosu, mędrkowania, czy górnolotnych odwołań religijnych i filozoficznych. Wielu rzeczy mogłem wtedy nie mówić, albo powiedzieć je w inny sposób. Ale na pewno nie jest mi za te zwrotki wstyd, bo były przyzwoicie nawinięte. Słyszałem zdecydowanie gorsze i bezmyślne wersy na polskim albumach i nie mówię tu tylko o starszych krążkach rapowych. (śmiech)
Wasz kawałek „Szansa” ukazał się najpierw na ścieżce dźwiękowej do filmu „To my, rugbiści”, a dopiero później na „Efekcie” - jak do tego doszło?
Nie pamiętam już dokładnie, ale nagrywaliśmy „Szansę” u Noona. Wyglądało to tak, że szliśmy zimą z jakimś 80-megowym twardym dyskiem od Mariusza Mazsa z bloku, mieliśmy do pokonania może z dwa kilometry, do domu, w którym mieszkał Mikołaj, czyli Noon. (śmiech) No i przychodzimy do niego i okazuje się, że nasz dysk nie działa - zamarzł, czy coś takiego. Ale skoro byliśmy już umówieni na nagrywkę to warto było ją sfinalizować. Początkowo mieliśmy w ogóle nagrywać pod inny podkład - nie pamiętam już nawet jaki - ale że nasz dysk zaniemógł, to Noon zaproponował inny beat. Przyklasnęliśmy temu pomysłowi. Jestem przekonany, że gdyby Mikołaj nie zajarał się tym, co nagraliśmy, to na pewno by nam tego beatu nie dał. Przynajmniej nie mówił, że mu się nasz kawałek nie podobał. (śmiech)
O podkładzie do „Szansy” chciałem teraz chwilę porozmawiać. Eldo, ponad rok temu, w wywiadzie dla Popkillera powiedział, że beat pierwotnie miał wylądować u niego w kawałku.
Spotkałem się z tą wypowiedzią Leszka i przyznam, że była to dla mnie totalna nowość. Nie znałem wcześniej tej historii. Być może tak było, nie wiem, trzeba zapytać Noona. Ja dowiedziałem się o tej sytuacji również z tego wywiadu. (śmiech)
Jak ten utwór ostatecznie wylądował na ścieżce dźwiękowej do filmu Sylwestra Latkowskiego „Blokersi”?
Kontakt do Latkowskiego na pewno mieli chłopaki z Grammatika, więc prawdopodobnie przez nich Sylwester dotarł do naszych nagrań. Myśmy nie wysyłali mu naszych kawałków - to on odezwał się do nas i zaproponował spotkanie. Na spotkaniu byliśmy dość ostrożni, bo cały czas trochę nie dowierzaliśmy, że nasza muzyka ma znaleźć się na ścieżce dźwiękowej do filmu. Poza tym byliśmy przecież wtedy totalnymi żółtodziobami, którzy nie mieli na koncie jeszcze żadnej płyty. Nie znaliśmy tej branży.
Na ścieżce „Blokersów” pojawiacie się z Grammatikiem i pianistą jazzowym - Leszkiem Możdżerem w numerze „Każdy ma chwile”. Jak to wspominasz?
To jest dość śmieszna historia, bo nie znam Leszka, nigdy z nim nawet nie rozmawiałem. Możdżer nie brał z nami udziału przy nagrywaniu tego kawałka w studiu. Jakiś czas temu - gdy byłem już operatorem kamery - miałem okazję robić zdjęcia do wywiadu z nim, ale nawet nie próbowałem poruszać z nim tej kwestii .(śmiech) Możliwe, że on nie wie, że taki numer kiedykolwiek powstał. „Każdy ma chwile” pierwotnie ukazał się na „Światłach miasta”, więc wersja z „Blokersów"”jest po prostu remiksem. Jeśli dobrze pamiętam to wersja z Leszkiem Możdżerem powstała z inicjatywy Sylwestra Latkowskiego, bo nie sądzę, by Eldo go wtedy znał.
W okolicach 2000 roku w Warszawie działało kilka wytwórni rapowych - m.in. Asfalt, RRX czy T1-Teraz. Skąd pomysł, by wypuścić swój materiał we... wrocławskim Blendzie?
Bo widzisz, my nigdy nie staraliśmy się o umowę z żadną firmą muzyczną, nagrywaliśmy sobie po prostu kawałki, które później rozchodziły się po osiedlu. Pewnego dnia natomiast skontaktował się z nami Marek Gluziński [założyciel wytwórni Blend Records – przyp. red.] i...
No dobrze, ale kto mu powiedział o waszym istnieniu?
Jeden z naszych znajomych z Jelonek będąc na wakacjach we Wrocku, puścił komuś nasze kawałki - na pewno wśród nich był numer „Teksty”. Marek z Blendu prawdopodobnie jakoś je usłyszał i do nas zadzwonił. Doszło do spotkania i bez wahania stwierdziliśmy, że możemy tę płytę wydać pod szyldem Blend Records. Pamiętam, że mieliśmy tylko jeden warunek - musieliśmy dostać pieniądze na budowę studia. Wzięliśmy 10 tys. zł zaliczki i stwierdziliśmy, że jesteśmy ustawieni do końca życia. (śmiech) Kupiliśmy sobie komputer, mikrofon, mikser i odsłuchy Yamahy - dokładnie te same, które posiadał Noon. (śmiech)
„Ze sklepu Yamahy wyniósłbym wszystko, co najlepsze”...
Dokładnie! (śmiech) No i co tu jeszcze dodać? Jak złożyliśmy wszystko do kupy, byliśmy ultra szczęśliwi, że możemy nagrywać w końcu u siebie, w studiu Efekt. Od tego momentu wbijaliśmy tam cały czas i nagrywaliśmy kolejne utwory. Byliśmy szczęśliwymi ludźmi. (śmiech)
Powiedziałeś, że nie zabiegaliście o podpisanie umowy z jakąkolwiek wytwórnią, ale jakoś trudno uwierzyć, że nigdy nie odbyliście jakiejś luźnej - nazwijmy to - wydawniczej rozmowy z Krzysztofem Kozakiem albo Marcinem Grabskim, czyli Tytusem...
Nie, nie. Kozaka wtedy nawet jeszcze nie znałem, poznałem go dopiero w okolicach 2002 roku. A z Tytusem nigdy nie miałem specjalnie kontaktu. Pierwsza oferta przyszła z wytwórni Blend i ją po prostu przyjęliśmy. Zapytaliśmy Marka, kogo jeszcze wydaje w wytwórni, powiedział, że Killaz Group - Kaczora i Gurala a.k.a Hardkorowy Papa. Pamiętam, że któryś z nas rzyucił wtedy: „Hardkorowy Papa? Kto to k**wa jest?”. (śmiech) Z perspektywy czasu powiem ci, że absolutnie nie mogliśmy narzekać na współpracę z Blendem, to była fajna przygoda. Nie rozstawaliśmy się w negatywnej atmosferze. Nasze stosunki do dziś są jak najbardziej poprawne.
Jednym z mocniejszych numerów na waszej pierwszej płycie był bez wątpienia kawałek „Sensacja”. Pod wpływem którego z bodźców postanowiliście wejść do studia i nagrać ten numer?
Nie było jednego wyjątkowego wydarzenia, które spowodowało, że napisaliśmy te zwrotki. Mieliśmy wrażenie, że nikt nie rozumie tego, co robimy i co robią nasi koledzy. Sytuacji absurdalnych było zresztą mnóstwo - chociażby to nieszczęsne pytanie w programie „Rower Błażeja”. Daliśmy po prostu wyraz pewnemu nastrojowi, który panował wtedy w naszym środowisku. Byliśmy przekonani, że media totalnie ignorują gatunek pomimo tego, że miał się u nas coraz lepiej.
No dobrze, ale do czego wam te media mainstreamowe były wtedy potrzebne?
To nie było desperackie wyciąganie ręki albo wylewanie żalu, że nikt nas nie chcę grać - absolutnie nie. Bardziej chodziło nam o to, że jeśli już ktoś o nas mówi, to kompletnie nie ma o tym pojęcia.
To aż tak mocno nie zmieniło się przez lata. Niektórzy dalej pytają Ostrego, skąd pomysł na taką ksywkę. „Sensację” spokojnie można byłoby i nagrać w 2018 roku.
I tak i nie, bo jest jedna podstawowa różnica - internet jest na zupełnie innym etapie rozwoju niż kiedyś. Mainstreaowe media nie są raperom już do niczego potrzebne. Raperzy są teraz potrzebni mainstreamowym mediom. Ta muzyka jest na zupełnie innym poziomie niż w „naszych czasach” - w grę wchodzą duże pieniądze, rozpoznawalność i wielkie koncerty. Taco Hemingway wyprzedał przecież Torwar!
W tamtym czasie było wam po drodze z Grammatikiem, ale też Płomieniem 81. Mieliście może pomysł na wspólny projekt?
Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek pojawiła się taka idea. Wiesz, z Onarem i Pezetem widywaliśmy się czasami na wspólnych melanżach. Nagraliśmy nawet razem fajny numer na bicie TDF-a „Dwulicowi ludzie”, który wjechał na album „Nasze dni”. A z Grammatikami? Też chyba nie było na stole takiego tematu. Na pewno dużo pomogli jako ekipa, która przecierała tutaj, na Bemowie, szlaki. Pamiętam, że namiętnie katowałem na walkmanie ich epkowe „Płaczę rymami”.
Z epki, która również wyszła w Blendzie.
I to jest ciekawa sprawa, bo nasza znajomość z Grammatikiem nie miała kompletnie wpływu na to, że podpisaliśmy umowę z Blend Records. Nikt z Blendu nie kontaktował się z nami przez Noona, Jotuze czy Leszka. A wiele osób myślało, że to dzięki nim podpisaliśmy umowę z wrocławską firmą.
Ostatnie pytanie. Pamiętasz moment, w którym trzymałeś już waszą pierwszą i gotową płytę w ręku? Pamiętasz to uczucie?
Samego momentu nie pamiętam, ale przypomniała mi się inna historia. Na kilka tygodni przed premierą „Efektu” byłem z chłopakami na wakacjach w Dębkach. No i jak to na wakacjach - dobry melanż, szwendamy się między miejscowymi domkami i nagle słyszę, że w pobliżu ktoś gra nasz album! Pomyślałem sobie: „kurde, przecież to jest niemożliwe, ta płyta jeszcze nie wyszła, o co tutaj chodzi?”. Biegniemy w stronę tego baru, patrzymy, a tam... Wujek Samo Zło zapodaje numery z naszego debiutanckiego albumu! Kompletnie nie mam pojęcia, skąd on to miał. Ten moment mocno utkwił mi w głowie, bo chyba po raz pierwszy usłyszałem swoje numery poza Warszawą. (śmiech)