Dzisiejsza powszechność dostępu do Sieci zabiła niemalże wszystkie kafejki internetowe na polskich osiedlach. Gamingowa rewolucja i przeniesienie grania z publicznych przestrzeni pod strzechy naszych domów zaczęło się jednak dużo wcześniej – wraz z rozwojem komputerów osobistych i konsol ludzie zaprzestali socjalizacji w salonach gier. A szkoda, bo ciekawych tytułów – o których istnieniu gracze ukształtowani na takich produkcjach, jak Minecraft i Fortnite raczej nie mają pojęcia – do ogrania za wykupione u właściciela przybytku "żetony" jest ogrom. Poniżej postanowiliśmy zaprezentować jedne z ciekawszych tytułów dostępnych na arcade'owe automaty, na które przeznaczyliśmy niemałe sakwy drobniaków wyproszonych od rodziców. To były czasy...
Metal Slug
Metal Slug to niekwestionowany tytuł mojego dzieciństwa – przynajmniej jeśli chodzi o produkcje, które można było odpalić na arcade'owych automatach. W wielkim skrócie jest to osadzona w środowisku dwuwymiarowym platformówka, w której nafaszerowany testosteronem bohater (do wyboru ubrany w czerwony kubraczek Marco Rossi lub brunet w żółtej kamizelce, Tarma Roving) przedziera się przez zastępy zakutych w hełmy żołnierzy oraz przedziwnych stworów (jak chociażby mumie). Po drodze uwalnia zakładników (ci, o ile zostaną oczywiście wyswobodzeni, oferują różne rodzaje nowych broni) i walczy z przeróżnymi bossami. Fabuły tutaj za grosz – po prostu przedzieranie się przez kolejne, niezwiązane ze sobą tematycznie etapy – ale jak wielką frajdę sprawiała dynamiczna i chaotyczna rozgrywka oraz świetnie dopasowany do oprawy wizualnej soundtrack wie tylko ten, kto chociaż raz miał przyjemność w Metalowego Ślimaka sobie zagrać.
Mortal Kombat
Kolejna z efektownych produkcji, przy której spędzało się wiele godzin – nawet, jeśli pod ręką nie było drobnych. Włączony automat, gdy nikt nie wrzucił niezbędnej do odpalenia gry monety, uruchamiał bowiem filmik demonstracyjny z gry – a przy jego oglądaniu świetnie się bawiło ciągnąć za joystick i udając grę właściwą. Jeśli jednak już zainwestowało się gotówkę w żetony, to przygoda z Mortal Kombat mogła trwać wiecznie. Mnogość ciosów, wiele sterowalnych postaci oraz wszechobecna brutalność – to przyciągało do automatów graczy w każdym wieku. Zresztą świetną była już sama konwencja, w myśl której stworzono nieskomplikowaną do opanowania bijatykę do powalczenia z innym graczem stojącym przy tej samej konsoli - nic nie stało jednak na przeszkodzie, by zagrać samemu i mierzyć się z coraz silniejszymi przeciwnikami sterowanymi przez komputer. Seria rozpoczęła swoją legendę właśnie na arcade'owych automatach, by potem zawędrować na komputery i konsole – po drodze nakręcili nawet film bazujący na licencji, jednak ten już tak dobry, jak sama gra, nie był.
Space Invaders
Space Invaders, w porównaniu do dwóch niezwykle dynamicznych tytułów omówionych na początku zestawienia, wydawać się może grą niezwykle wręcz flegmatyczną. Porównując zresztą ten tytuł do współczesnych produkcji, można pomyśleć, że gra jest zbyt prosta (i nie chodzi tu tylko i wyłącznie o grafikę, ale i rozgrywkę!), by ktokolwiek spędził przy niej chociaż troszkę czasu. A jednak – SI wydane w 1978 roku przez Taito Corporation było m.in. powodem niedoboru monet w Japonii! Warto dodać też, że dzięki prawom do Space Invaders firma do 2007 roku zarobiła niebagatelną kwotę pół miliarda dolarów. A to wszystko dzięki grze, w której strzela się z rakiety do kolejnych fal nadciągających kosmitów – oraz jej reedycjom. Warto nadmienić, że jest to najstarsza gra w całym zestawieniu, a jej powstanie w znaczący sposób wpłynęło na branżę gier wideo oraz jej dzisiejszy kształt.
Asteroids
Asteroids – tytuł zaszufladkowany w gatunku Sci-Fi i wydany przez firmę Atari na rok po japońskiej premierze Space Invadersa – to nieskomplikowana produkcja, w której gracz musi ustrzelić tytułowe, skałopodobne obiekty, rozwalając je w drobny pył przy jednoczesnym unikaniu ich kolizyjnego toru. Wszystko to jednak, w przeciwieństwie do SI, mamy szansę przeżyć z kokpitu kosmicznego statku – rzecz jasna w dosyć umownych warunkach, gdyż akcję gry obserwujemy znad gwiezdnego myśliwca. Nowinką w grze była inercja myśliwca (nie zatrzymywał się on w miejscu, ale dryfował przez pewien czas w określonym wcześniej kierunku). Asteroids, poza automatami w salonach, pojawił sie również na konsolach od Atari (Atari 2600, dwa lata później – w 1981 roku – również na Atari 800).
Motor Raid
Połączenie wyścigów motocyklowych z walkami – w dodatku inspirowane mangą, jak chociażby Venus Wars z '89 roku, które w końcówce lat osiemdziesiątych przeżywało swój złoty czas – wydaje się być mocno szalonym pomysłem. Owe szaleństwo spotęgowane jest jeszcze bardziej, jeśli uświadomimy sobie, że w czasach powstawania Motor Raid twórcy nie dysponowali efektami specjalnymi, czy oszałamiającą grafiką, która takim starciom mogła dodać odpowiedniego smaczku. A jednak – gra powstała i narobiła szumu w growych kręgach, a wielu młodych zapaleńców przepuściło nań niejedno kieszonkowe. Czym Motor Raid do siebie przyciągał? Przede wszystkim kontrolerem, którym był... uproszczony model motocykla. Sterowanie nie było skomplikowane, ale sprawiało olbrzymią frajdę – przy pomocy ruchomej manetki przyspieszało się wirtualny wehikuł, a skrętów dokonywało się poprzez odchylenie całego ciała, analogicznie w lewą lub prawą stronę. No i był jeszcze świetny gameplay, w którym najważniejszym elementem była walka (m.in. uderzanie pięścią, czy bronią). Miodna rozgrywka na niedzielne wyjście do salonu gier!
Ghost Squad
Przeskakujemy w czasie, by znaleźć się w naszym stuleciu. W 2004 roku wydano bardzo fajnie zaprojektowany Ghost Squad należący do grupy tzw. "szynowych shooterów" zwanych również potocznie "celowniczkami". W tytułach tych akcja obserwowana jest z oczu bohatera (lub zza jego pleców) – protagonista porusza się natomiast po ustalonych odgórnie trasach i zatrzymuje się w miejscach kluczowych (np. za osłoną terenową), by gracz mógł m.in. ostrzelać przeciwnika. Niby nie daje to wielkiej frajdy, gdy tego typu tytuł ogrywa się w domowym zaciszu, jednak w salonach gier – i przy akompaniamencie dopingujących kumpli – tego typu rozwiązanie sprawuje się doskonale. Ghost Squad było pod tym względem całkiem atrakcyjne – ponieważ poza eliminowaniem tabunów terrorystów należało również m.in. omijać ołowiem zakładników. Tytuł od Segi oferował również często "wybory" pozwalające na rozgrywanie kilku możliwych wariantów obławy na niemiluchów, co wpisało się na stałe w celowniczkowy trend gatunku, który na chwilę obecną nie ma racji bytu.
Let's Go Jungle!: Lost on the Island of Spice
Let's Go Jungle!: Lost on the Island of Spice załapał się do zestawienia niemalże bonusowo – z tego względu, że mechaniką nie różni się przesadnie od Ghost Squad. Ot, zabijamy przeróżne zwierzęta-mutanty ostrzeliwując je z dzierżonego w łapie karabinu – a wszystko to w trakcie karkołomnej ucieczki jeepem. Sprawa ma się jeszcze lepiej, gdy ogrywacie tytuł z drugą połówką, z tego względu, że gra bada "wskaźnik zgrania" obu grających ze sobą w duecie. Warto jest więc mieć Let's go Jungle na uwadze, jeśli akurat zawita się z partnerem/-ką do jednego z nielicznych już w Polsce salonów gier. Duża szansa, że sprawną maszynę (w kształcie klimatycznego jeepa) do ogrywania tego tytułu właściciele będą posiadali, ponieważ gra – również nakładem Segi – została wydana w 2006 roku, czyli stosunkowo niedawno.