Lil Uzi Vert
© Spike Jordan / Atlantic Records
Muzyka

Z małego uzi duży deszcz

Czy dziś rzeczywiście liczy się wyłącznie refren, klimat i to, jak wyglądasz? Lil Uzi Vert to postać, którą albo się lubi, albo nienawidzi. Ale na pewno nie można przejść obok niego obojętnie.
Autor: Marcin Flint
Przeczytasz w 7 min
Wydawałoby się, że bycie Lil Uzi Vertem nie jest łatwe. Może i jest wpuszczany na czerwone dywany i wychodzi na nie we włoskiej koszuli Valentino za dwa tysiące dolarów, jednak gdy podsuwają mu mikrofon pod nos, chcą tylko wiedzieć… dlaczego jest damska. Magazyn „XXL” typuje go do prestiżowego grona największych objawień 2016 roku, ale później inny kandydat do tego tytułu – Kodak Black – rymuje, że „nie słucha Uziego, bo… (I tu powinieneś usłyszeć długi, jednostajny dźwięk, jak wtedy, gdy trzeba wulgaryzmy w czyjejś wypowiedzi wypikać.) Starsi raperzy dojeżdżają go jeszcze mocniej, by wymienić tylko Joe Buddena i Ab-Soula, któremu nerwy puściły po tym, jak zaproszony do kultowej rozgłośni Hot 97 Uzi odmówił rapowania pod bit DJ-a Premiera.
Ale dostaje mu się też od zwykłych ludzi. Kiedy Vert wystąpił gościnnie w „Bad and Boujee”, wielkim przeboju Migosów z 479 (!) milionami youtube’owych wyświetleń na koncie, odstawał w nim chaotycznym stylem tak bardzo, że najpopularniejszy komentarz pod tym klipem brzmiał: „Uzi, typ kolesia, który przechodzi przez ulicę i zostaje potrącony przez łódź”. Co dalej? Facet w najpopularniejszym swoim singlu, o którym więcej będzie poniżej, przyznaje w refrenie, że wszyscy jego przyjaciele (czytaj: pieniądze) nie żyją, matka z kolei wolałaby, żeby zajął się czymś poważniejszym, a ukochana Brittany, pracująca jako jego stylistka, złamała mu serce.
Co na to sam Uzi? Nie wydaje się być tym specjalnie przejęty. Docinki modowe? Daj spokój, ci goście nigdy w życiu nie widzieli wcześniej takich tkanin. Dawny przyjaciel się pruje? Gdybym był biedny, to bym się przejmował, no ale wiesz, robię hajs. Dziewczyna? Niech idzie, zawsze będzie dla mnie ważna, najważniejsza obok babci, ale – następna będzie tylko lepsza….
Rzeczywiście, pewne rzeczy można przyjąć łatwiej, kiedy jesteś 23-latkiem i robisz akurat zawrotną karierę. Singel „XO TOUR LLif3” Uziego zarobił na podwójną platynę, na globalnej liście najczęściej słuchanych wakacyjnych hitów Spotify jest trzynasty, a w Polsce ulokował się zaledwie dziesięć miejsc niżej. Doczekał się też coverów rockowych, symfonicznych... jakich tylko chcecie. „Bardzo duża część tego nowego rapu, nazywanego także mumble rapem, jest bardzo smutna. To są smutni, zaćpani ludzie. A że są smutni, to ćpają – skoro ćpają, to są jeszcze bardziej smutni. No i jakoś to się kręci. Nie jestem fanem Lil Uzi Verta, ciężko przekonać mi się do innych numerów, ale gdy usłyszałem ten utwór pomyślałem: wow, jest nadzieja dla tego gościa!” – przyznał prowadzący w audycji „Purpurowe rejsy” (do usłyszenia we wrocławskim Radio Luz i na Mixcloudzie), jednej z nielicznych w Polsce, gdzie takie brzmienia są na porządku dziennym. Cóż, nawet jeśli Uzi ma kiepską prasę to już raczej wiadomo, że nie będzie biedny. Wystarczy zresztą spojrzeć na listę najlepiej sprzedających się albumów Billboardu – jego debiutancki krążek „Luv Is Rage 2” dotarł na sam szczyt zestawienia.
„Lil Uzi Vert jest na pewno ciekawą postacią w świecie muzyki, ale trochę boję się powiedzieć, że w świecie hip-hopu” – mówi P.A.F.F., producent do którego przychodzi się po przeboje i który nigdy nie wstydził się EDM-u, trapu i tym podobnych. „Jego idolami są ponoć Marilyn Manson i GG Alin, a jego ulubioną songwriterką Hayley Williams z Paramore, ja jednak raczej tego nie widzę ani w jego muzyce, ani w wizerunku. Co prawda kreuje się na gwiazdę rocka, no i jest w jego twórczości ten element DIY, ale muzycznie bliżej mu do Young Thuga i Kodak Black. Trzeba mu natomiast przyznać, że ma kilka naprawdę udanych moim zdaniem utworów, takich jak „XO TOUR LLif3”, „Erase Your Social”, „Do What I Want” czy „Neon Guts” z Pharrellem, ale ciężko słucha mi się jego całych albumów. Mam wrażenie, że Uzi nadal szuka swojego brzmienia i liczę na to, że na jego przyszłych projektach będzie się to wszystko bardziej krystalizować. Kibicuję, bo jest w tym potencjał.”
Naprawdę nazywa się Symere Woods. Pochodzi z Filadelfii, miasta The Roots, Jazzy Jeffa, Vinnie Paza, Freewaya i Bahamadii. Ale babcia – to nie żart, ta kobieta może być przecież niewiele starsza od rapowych pionierów, takiego LL Cool J-a czy Flavor Flava – podrzucała mu inne płyty, brudną południową jazdę Ying Yang Twins i Mike'a Jonesa. Przez długi czas co innego mu jednak w duszy grało – jeździł na desce, słuchał Paramore i wkurzał okoliczne dzieciaki. Aż w końcu kolega nagrał rapy i zrobiło się wokół niego zamieszanie. Pozazdrościł, spróbował, szybko zwrócił na siebie uwagę budując bazę fanów na Soundcloudzie. Dodał trochę wspomnianej pozy na gwiazdę rocka i rozbuchaną emocjonalność. Trochę French Montana, trochę Young Thug. Albo jeszcze inaczej – trochę Kid Cudi, trochę Chief Keef. I wystarczy. Jeszcze tylko nowojorska ekipa A$AP dała mu cenną lekcję, za którą później często dziękował – wizerunek, moda i tak dalej. To dziś naprawdę ważne.
A co jest mniej? Tak zwany przekaz. Zarówno w mediach społecznościowych, gdzie lepiej wrzucić gifa z kotem niż tyradę, jak i w nagraniach. To jak zmiksujesz linię wokalu staje się ważniejsze od słów, które ten niesie. A przynajmniej tak to u Uziego wygląda.
„Album niemal zupełnie ignoruje tradycyjne podejście do pisania na rzecz emocji. Teksty są trudne do zrozumienia, bo Lil Uzi Vert gra głosem i synchronizuje go z prostymi i chwytliwymi liniami basu” – pisze o debiucie artysty „HipHopDX”, zwracając uwagę na słabe, niepoważne zwrotki i koncentrację na refrenach. Płytę nazywa „bezmyślną, ale miłą muzyką tła”. I to wcale nie jest obelga, bo ostateczna ocena w tym medium jest całkiem wysoka – 3,7 na 5 punktów.
Łukasz Rawski, dziennikarz związany z Popkillerem i Exxist, zaangażowany w inicjatywę o barwnej nazwie „Swag jak sku***syn” – ważnej w przybliżaniu słuchaczom nowej, hiphopowej szkoły”, dodaje: „Ja jego wielkim fanem nie jestem. Tak zwani makaroniarze – to od tego, co mają na głowach – to ogólnie ciężki sort, który zdecydowanie nie jest dla mnie do codziennego słuchania. Uzi to jednak najbardziej z nich przystępny raper. Ma melodyjne flow, najmniej irytujący głos, ale prócz denerwującego adliba w postaci „yeah!”, każdy jego kolejny numer wydaje się być ciekawszy”.
OK, przeprowadzam eksperyment. Najpierw testuję (nie tylko „XO…”) Uziego na dwudziestoparolatce, fance Sii i Taylor Swift. Poprzedniego dnia wyraziła pełną dezaprobatę wobec Action Bronsona. Uzi jej nie przeszkadza, od razu zaczyna tańczyć. Chwali melodie i to, że nie wymusza na niej większej uwagi. „Takiego rapu mogłabym słuchać” – mówi. Potem wrzucam na Facebooka starszy numer „Erase your social”, w którym raper pokolenia Snapchata przyznaje, że Snapchata wcale nie ma (bo jest „zbyt osobisty”), choć tak naprawdę go ma. Natychmiast odzywa się do mnie na „privie” jedna z ważnych dla rapowej sceny, opiniotwórczych osób. „Lil Uzi Vert na tablicy? I Ty Brutusie? Nie pamiętam kiedy ktoś mnie tak irytował, może wczesny Chief Keef. Kumam skąd bierze się hype (np. Żabson jest turbo fanem Verta), ale mnie denerwuje u niego, bez kitu, wszystko – bełkoczący i gibiący się jak paralityk Teletubiś, biegający w różowych sukienkach i epatujący satanistyczną symboliką dużo bardziej niż taki Lecrae motywami religijnymi. Tragedia. A wiesz, że do nowej fali jestem nastawiony na plus i otwarty na te dziwactwa muzyczne” – pisze.
Gdzie puenta? Na raty napisał ją za mnie „New York Times” i „HipHopDX”. „Gatunek wchodzi w swoją fazę Dalego, gdzie wszystkie stare ramy, sformalizowane pisanie tekstów, soulowe muzyczne DNA i popowe ambicje stapiają się w coś, co rozpoznawalne jest jedynie w połowie” – informuje „NYT”. I Lil Uzi Vert jest tu najlepszym tego przykładem. „Będzie wkurzać starszych słuchaczy I zachwycać młodych fanów. A prawda leży gdzieś pośrodku. Nie jest ani następną wielką rzeczą, ani zagrożeniem dla kultury” – ocenia drugie medium. Cieszmy się więc nim, póki jeszcze możemy odróżnić go od dwustu podobnych mu makaronów.