Pezet na Polish Hip-Hop Festival Płock 2018
© Piotr Szapel
Muzyka

Pezet: Nie da się żyć bez muzyki

Z Pezetem, przy okazji premiery jego płyty „Muzyka współczesna”, rozmawiamy między innymi o tym, co go dziś najbardziej jara.
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 15 min

5 min

Powrót Pezeta

Powrót Pezeta

Zdziwiłem się, kiedy wyznaczyłeś miejsce spotkania. Byłem przekonany, że starasz się unikać galerii handlowych...
Pezet: Z tym bywa różnie. Nie dajmy się zwariować. Akurat siedzimy w miejscu, które nieźle znam, bo bywam tu od dzieciaka. Galeria położona jest w strategicznie dobrym miejscu. Mam tutaj blisko z mojej dzielnicy, mój menedżer również. Wiem, co kryje się za twoim pytaniem, więc odpowiem wprost: oczywiście, że popularność nadal mnie męczy, ale bez przesady. Nie jestem aktorem, który gra lekarza w serialu i codziennie jest przez kogoś zaczepiany na ulicy. To jest dopiero bolączka. Nie mam pojęcia, jak oni radzą sobie z takim poziomem popularności. Nie zazdroszczę im. Ludzie różnie reagują w sytuacjach, gdy na ulicy widzą kogoś znanego. Ja przykładowo spotkałem kiedyś na mieście pana Janusza Gajosa i coś mnie zblokowało, bo nie miałem odwagi, by do niego podejść. Może dlatego, że z kimś rozmawiał i nie chciałem mu przeszkadzać? Myślę, że w innych okolicznościach postąpiłbym zupełnie na odwrót. Jest to bez wątpienia ikona polskiego kina. Podobnie podchodzę do twórczości pana Jana Frycza. Klasa sama w sobie!
„Był moment, w którym myślałem, że to naprawdę end of the f*cking story” - przeczytaj nasz poprzedni wywiad z Pezetem.
Domyślam się, że twoja obecna sytuacja zdrowotna to też niełatwy temat.
Na pewno nie jest to temat, nad którym chcę się specjalnie rozwodzić. Sprawa dotyczy poniekąd moich problemów z kręgosłupem. Ucinam wszelkie spekulacje, które pojawiły się w ostatnim czasie: jestem sprawnym człowiekiem. Mam po prostu pewne ograniczenia ruchowe i czasami dopadają mnie zawroty głowy. W związku z tym na pewno nie będę grał już takich tras koncertowych jak kiedyś. Mimo że jest to w moim przypadku wykonalne – mój organizm pozwoliłby mi na to. Podjąłem jednak tę decyzję bardzo świadomie, bo częste koncerty, mimo wszystko, obciążałyby mój kręgosłup w znacznym stopniu. Zresztą, nie jestem jakimś wyjątkiem. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że dobrze zagrany show spokojnie można porównywać do uprawiania zawodowo sportu. Tutaj również trzeba intensywnie skakać, dynamicznie się poruszać i dodatkowo używać przez ponad godzinę przepony. Cały układ wydolnościowy funkcjonuje wtedy na bardzo wysokich obrotach. Mój rehabilitant złapał się kiedyś za głowę, gdy zobaczył, jak wyglądają moje koncerty. Pogo, ciągłe machanie szyją – to zabójcze rzeczy dla każdego kręgosłupa. Przez długi czas nie myślałem o tych konsekwencjach, bo zależało mi tylko na tym, by wypaść jak najlepiej na scenie.
To była trudna decyzja?
Oczywiście. Przez bardzo długi czas psychicznie mi to doskwierało, ale... takie jest życie. Każdego człowieka prędzej czy później dopadną jakieś ograniczenia fizyczne. To integralna część życia. Staram się na to patrzeć z innej perspektywy. Nie mam zamiaru się z tego powodu rozczulać i użalać, bo takim zachowaniem nic nie wskóram. Nie widzę też sensu porównywać mojej aktualnej formy do tej, którą miałem jako 22-letni chłopak. Mając 20 lat, organizm jest na takim etapie, że można zagrać pięć koncertów pod rząd, po każdym odbyć gruby balet, położyć się spać o godzinie szóstej rano, wstać o 9:30 i iść jeszcze na rower. Z czasem zaczyna wyglądać to jednak zupełnie inaczej. Nie oznacza to, że moja obecna forma jest daleka od tej, którą miałem kiedyś.
W „Obrazach Pollocka” słychać, że jednak się trochę nad sobą użalasz.
Nie jest to wesoły kawałek i nikt nie mówił, że wesołym będzie. Nie wiem jednak, czy nazwałbym to użalaniem – raczej gorzką refleksją. To historia pewnej relacji, która w swoim charakterze jest dość współczesna. Jest pogmatwana i nie do końca stabilna. Dla mnie to trochę znak czasów. Pokrewne emocje zawsze gdzieś przenikały do moich tekstów. Myślę, że takie treści zdominują mój nowy album, ale nie chcę też z tym przesadzić. Nigdy nie byłem raperem, który lubił mówić o jaśniejszej stronie życia. Rzadko też robiłem kawałki do tańca... Choć akurat pierwszy singel do tańczenia wydaje mi się idealny! Bez zbędnej megalomanii oczywiście. (śmiech) Materiał, który chcę zaprezentować na płycie, nie jest gotowy, nie napisałem wszystkich tekstów. Muszę zrealizować jeszcze kilka pomysłów. W najbliższym czasie będę decydował, co na „Muzyce współczesnej” finalnie się znajdzie. Na pewno nie będzie to w stu procentach płyta rapowa. Zresztą już „Obrazy Pollocka” zapowiadają taki scenariusz. Tytuł mojego nowego materiału jest bardzo umowny, ale i nieprzypadkowy. To trochę gra słów i jawne nawiązanie do moich poprzednich albumów. Na płycie wracam do pewnej konwencji i chcę dodać cegiełkę do opowieści, które kiedyś zawarłem na solowych krążkach. Jeśli na albumie będzie boom bap, to w nowym wydaniu, jeśli elektronika, to taka, która czerpie z najntisów, ale i ta aktualna. Muzycznie będzie wszystko to, czym dziś się jaram. Większość „Muzyki współczesnej” wyprodukował Auer, ale z uwagi na kilka kooperacji możliwe, że nie będzie jedynym producentem na tym krążku.
Ciemna strona życia zdecydowała o tym, że po „Radiu Pezet” była tak długa przerwa wydawnicza?
Jednym z wielu powodów, dla których w ostatnich latach nie powstała żadna płyta jest fakt, że nie miałem już ochoty na uprawianie takiego zawodu, w którym moja praca wystawiona jest na tak wiele różnych opinii.
Pezet

Pezet

© Piotr Rybinski

Nie radziłeś sobie z tymi opiniami?
Przede wszystkim nie miałem ochoty sobie z nimi radzić. Każdy, kto decyduje się uprawiać taką profesję jest świadom tego, że opinie na temat jego pracy będą pojawiać się niemalże wszędzie. Słuchacze mają naturalnie prawo oceniać muzykę, ale w moim przypadku działo się to na tak dużą skalę, że zaczęło stanowić w moim życiu jakiś kłopot. Do pewnego momentu jest to fajne, ale przestaje, gdy np. idę rano z córką po bułki do sklepu. Dotykały mnie sytuacje miłe – kiedy ktoś prosił o zdjęcie – ale i sporo niemiłych, bo należy pamiętać, że nagrywałem różne albumy i utwory. Wiele z nich nie spotkało się z pozytywnym odbiorem. Nie miałem ochoty na to, by ktoś czuł, że może mówić o mojej pracy wszystko, co tylko zechce i gdzie tylko zechce. A działo się to nagminnie. Z całym szacunkiem, ale tak to przecież nie wygląda, gdy pracujesz w innym zawodzie i jesteś np. informatykiem.
Wcześniej nie zwracałeś uwagi na to, że ludzie tak bardzo oceniają twoje działania?
Największą odporność na takie zachowanie ma się wtedy, gdy kompletnie nie interesują cię opinie na twój temat. Byłem na tyle pewien siebie, że robiłem swoje i niezbyt interesowały mnie słowa innych. Później gdzieś zatraciłem tę pewność siebie. Tu nie chodziło nawet o muzykę, jaką robiłem, ale o sprawy związane ze zdrowiem i życiem prywatnym. Sytuacje te sprawiły, że nie miałem ochoty być wystawiany na opinie. Nie przeszedłem żadnego załamania nerwowego, ale ciążyło mi to przez pewien czas i mocno wkurzało. Nie jest to żadne novum. Wiele znanych osób przez to przechodzi, ale mało kto o tym wie i mówi. Ludziom wydaje się, że jeśli napiszą kilkaset komentarzy na czyimś profilu – bez znaczenia czy są to negatywne słowa – to nikogo one nie dotkną, ale po drugiej stronie przecież zawsze jest człowiek. Jedni są bardziej odporni i na to przygotowani, a inni mniej. Przestałem w pewnym momencie czerpać przyjemność z bycia popularnym. Są raperzy, którym z popularnością dobrze i mają radość z tego, że są przykładowo na okładce pisma. Może to ich dowartościowuje? Niektórzy chyba nawet robią sobie dobrze do zretuszowanego zdjęcia, na którym wyglądają przystojniej niż w rzeczywistości. Mnie to do końca nie interesuje.
Odsunąłeś się na bok w 2012 roku, ale ludzie ciągle pytali, kiedy pojawi się twój nowy krążek.
I to jest bardzo miłe, bo niewielu artystów znajduje się w tak komfortowej sytuacji. Jestem tego świadomy i bardzo to doceniam. Nawet nie wiesz, jak jestem wdzięczny tym wszystkim ludziom. Próbowałem żyć bez muzyki, ale się nie udało. Nie potrafię robić niczego innego. Wracam z kilku powodów z najlepszym albumem, jaki mogę zrobić. Chęć nagrania dobrej płyty to jedno, a chęć zarobienia pieniędzy to drugie. Wierzę w swój gust i w to, co mam do powiedzenia. Nie wiem jednak, co będzie i nie wiem, czy stanę na wysokości zadania, bo scena bardzo mocno się zmieniła.
I dzieją się na niej cholernie dobre i ciekawe rzeczy. Jakie masz oczekiwania względem „Muzyki współczesnej”?
Nie ukrywam, że byłoby super sprzedać 100 tys. płyt tak, jak robią to niektórzy koledzy po fachu, ale tak naprawdę to nie mam ambicji, by znaleźć się na sprzedażowym topie. Wiem, że jestem w stanie to zrobić, ale by dojść do takiego poziomu, musiałbym ciężko pracować, grać dużo koncertów i udzielić wielu wywiadów. Nawet teraz prowadzimy dyskusję z moim menedżerem, jak promować album, bo nie jestem chętny do świecenia swoją twarzą wszędzie. Świat jest jednak tak skonstruowany, że każda rzecz wystawiona na sprzedaż wymaga promocji. Można powiedzieć, że w pewnym sensie zaczynam wszystko od nowa, ale założyliśmy sobie, że ja nigdzie nie wracam. Podchodzę do tego albumu tak, jakbym tworzył swój pierwszy krążek. W innym wypadku musiałbym się mierzyć z oczekiwaniami fanów i tym, co oni chcieliby usłyszeć – a te oczekiwania są naprawdę różne. Mnie jednak nie interesuje to, co fani chcą od tej płyty. Robię to, na co mam ochotę i to, co czuję. Nie zamierzam być więźniem opinii słuchaczy i krytyków. Nie chcę również działać koniunkturalnie. Jak sobie pomyślę o tym, na jakim byłem etapie, choćby finansowym, gdy byłem w szczytowej formie mojej kariery to... są to rzeczy śmieszne, wręcz groteskowe. Teraz tak naprawdę w hip-hopie są konkretne pieniądze. Żyjemy w zupełnie innych realiach. Muzyki hiphopowej słuchają głównie ludzie młodzi, którzy mają swoich ulubionych raperów. Z jednej strony ta młoda gwardia nie jest dla mnie konkurencją, bo jestem z innego świata. A z drugiej – może właśnie to ja nie jestem konkurencją dla nich? Przecież oni mają np. takie zasięgi, o których ja mogę tylko pomarzyć, bo nie prowadzę social mediów w taki sam sposób. Tylko to już rozmowa o social mediach, nie muzyce... A ja chcę robić muzykę, stworzyć do niej obraz. Nie chcę nagrywać dziennie po 200 insta stories na ten temat, bić się w Fame MMA i zapraszać do refrenów przaśnych i kiczowatych ludzi tylko dlatego, że są akurat popularni. Disco polo też się dobrze klika, to nie jest wyznacznik jakości.
Kilka lat temu napisałeś na swoim Facebooku, że wolałbyś gromadzić na nim mniej ludzi, ale niech to nie będą osoby przypadkowe.
Zgadza się. Nie celuję ze swoją muzyką tylko do kumatego towarzystwa, ale brakuje mi trochę u słuchaczy, szczególnie w social mediach, takiej... normalności, po prostu. Nie chcę mieć na swoich kontach osób, które co dwa dni piszą mi, że „moja muzyka jest chu*owa”. Niech napiszą to raz, wystarczy. Nie boję się krytyki, przyjmuję ją na klatę, ale takie trollowanie po prostu mnie wku*wia. Nie rozumiem tego zjawiska. Niektórzy raperzy temu ulegają i dają sobie wejść na głowę. Tworzą później muzykę pod tych dzieciaków, bo boją się, że przestaną kupować ich płyty. To jest przecież bez sensu! Ja wręcz nie chcę, by ten najbardziej rozwydrzony słuchacz mnie akceptował. Też jestem odbiorcą muzyki i osobiście gardzę disco polo, ale nie wbijam się na profil Zenka Martyniuka, by mu o tym zakomunikować. Nie mam na to czasu i ochoty. Nie sądzę nawet, że go nie powinno być – niech on sobie będzie. Istnieje przecież sporo ludzi, którzy go lubią i słuchają. Nie mam z tym żadnego problemu.
Nie masz też żadnego problemu z angażowaniem się w kooperacje z dużymi markami. Powstało dzięki temu kilka kawałków. Zmuszałeś się do pisania tych, nazwijmy je, „utworów na zamówienie”?
Uczestniczyłem w reklamach, ale sporo też odrzuciłem. Myślę, że drugie tyle. Chcieli, bym reklamował takie produkty, że... ah, szkoda gadać. Pojawiały się też propozycje, w których warunki były kompletnie nie do zaakceptowania. Z tworzeniem było różnie. Miałem brief reklamowy, więc pisało mi się łatwiej. Każda reklama, którą współtworzyłem, powstała jednak w zgodzie ze mną i tym, co miałem do przekazania. To nie były przypałowe projekty. Nikt mi niczego nie narzucał, działałem po swojemu, nie ściemniam w tych utworach. Przecież ja w reklamach nie wyskakiwałem z tekstem na ustach: „kup tę wodę kolońską, bo jest zajebista i poczujesz świeżą bryzę”. (śmiech) Nie powtarzałem też głupich i tanich haseł. Nie brałem w takich akcjach udziału, ale nie mówię, że kiedyś nie wezmę! Jeśli pojawi się oferta na reklamę, za którą dostanę tyle pieniędzy, że będę mógł wybudować swoim dzieciom dom to... nie będę się długo zastanawiał i śmiało w taki dil wejdę. Kilka z tych moich dotychczasowych reklam wyszło dobrze, inne nieco gorzej, ale nie zrobiłem niczego, czego mógłbym się wstydzić. Wstyd czuję za to, kiedy słucham niektórych swoich starych kawałków.
Przykładowo o „Muzyce emocjonalnej” powiedziałeś kiedyś, że to patetyczny szit.
To prawda. Brakowało mi wtedy zdrowego podejścia do sprawy, dystansu i wszystko działo się na gorąco. Nie lubię wracać do tej epki, bo jest kiczowata. Było tam dużo rzygu emocjonalnego, który dotyczył tylko jednej sfery życiowej. Po latach uważam, że spełnia ona swoje funkcje tylko wtedy, gdy jest się w takim stanie, w jakim ja byłem wtedy. W innym wypadku słuchanie jej mija się z celem. Tam nie ma uniwersalnych treści. Ciężko jej słuchać, gdy jest się szczęśliwym człowiekiem z chłodnym podejściem do rzeczywistości. Opowiem ci o pewnej sytuacji z mojego życia, która idealnie obrazuje to, o czym teraz mówię. Mój starszy kolega, cholernie szczery gość, napisał mi tuż po premierze „Muzyki emocjonalnej”, że stworzyłem totalnie słaby album, kierowany do gówniarzy nie radzących sobie ze swoimi emocjami. Minęło kilka lat i ten sam gość napisał mi zupełnie inną wiadomość. Ale gdy to pisał był w odwrotnej sytuacji, bo właśnie się rozwodził. Zastanawiałem się też kiedyś nad tekstami z „Muzyki rozrywkowej” [nagranej z Szogunem – przyp.red.]. Mimo że nie jest ona pozbawiona mało chlubnych treści, nie wstydzę się jej. Tylko że to była od początku do końca pewna kreacja i konwencja. Jako autor uważam, że był to materiał o zgorzknieniu i upadku, ale celowo podany w taki sposób. To nie była muzyka tylko o mnie, ale o ludziach, których wtedy spotykałem, o moich obserwacjach i wnioskach. Jest dobrym kompanem do grubej imprezy, a gruba impreza w moim przypadku zawsze oznacza upadek.
Okładka „Muzyki współczesnej” bardzo przypomina mi tę z pierwszej płyty Płomienia 81. To świadome posunięcie?
Naprawdę tak ci się kojarzy?! To chyba kwestia interpretacji, bo nie przypominam sobie, by padł pomysł, aby nawiązać do naszego krążka z 1999 roku. Ale to chyba dobrze, że tak ją odebrałeś, bo wydajemy z Onarem kolejny wspólny album. Przypuszczam, że płyta pojawi się na półkach w niedalekim odstępie od mojej solowej produkcji, ale będzie się w dużym stopniu od niej różniła. Tworzymy bardzo rapowy, dosadny i niuskulowy materiał. Treściowo będzie to hustlerski, podwórkowo-uliczny rap, którego od zawsze jestem ogromnym fanem. Na pewno – w odróżnieniu od mojej płyty – przesiąknięty zabawowymi treściami. Ludzie, którzy nas słuchali, nie zawiodą się. Szczególnie ci, którzy mieli w głośnikach „Historie z sąsiedztwa”.
Na wspomnianych przez ciebie „Historiach z sąsiedztwa” znalazł się utwór "Mój dom". Jak dziś brzmiałaby twoja zwrotka?
Różnica jest taka, że dziś jestem szczęśliwym posiadaczem mieszkania, a nie tylko pokoju. Jednak nadal nie jest to willa pod miastem. Wiele osób może to zdziwić, ale wciąż nie udało mi się doprowadzić mojego życia do takiego etapu, w którym mieszkam w pięknym, dużym, ładnym domu i odwiedza mnie MTV Cribs. To się nie wydarzyło. W dużej mierze wynika to z mojego charakteru, ale i z ówczesnej kondycji polskiego show-biznesu. Był okres w mojej karierze, kiedy zarabiałem rozsądne pieniądze i mogłem swoimi wydatkami inaczej pokierować, ale dziś to tylko gdybanie. Można się pokusić o stwierdzenie, że przez pewien czas prowadziłem hulaszczy tryb życia, ale nigdy to nie było, mówiąc brzydko, rozpie*dalanie ogromnych sum pieniędzy. Poza tym w moim kręgu zainteresowań nie leży tylko zarabianie pieniędzy, prędzej ich wydawanie. (śmiech) Gromadzenie majątku jako lifestyle, to nie mój pomysł na życie.