Pezet i Onar - jako Płomień 81
© Michał Zachwieja
Muzyka

Płomień 81: Nowa płyta, stare zasady

„To jest nasz styl. To jest Płomień 81 w wersji 2020” – mówią nam Pezet i Onar o swojej nowej płycie „Szkoła 81”. Ale zanim do niej dojdziemy, trochę powspominamy.
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 19 minPublished on
Po piętnastu latach przerwy na scenę wraca jeden z najważniejszych polskich składów hiphopowych. To dobry moment, by przypomnieć jego historię i zapytać, co się stało, że po tak długim czasie Pezet i Onar zdecydowali się znów wejść do studia.
Zacznijmy od czasów zamierzchłych, kiedy wasz zespół jeszcze nie istniał. Dlaczego tak naprawdę zdecydowaliście się w ogóle zająć rapem? Pytam o to, bo domyślam się, że zaczęliście to robić z zupełnie innych pobudek niż dzisiejsi MC's.
Onar: Może to zabrzmi banalnie, ale jako nastolatek chciałem po prostu coś robić, cokolwiek. Przypuszczam, że gdybym nie znalazł sobie zajęcia, to najzwyklej w świecie zanudziłbym się na moim szaroburym, smutnym osiedlu. Trafiłem na hip-hop i okazało się, że lubię spędzać z nim czas. Po chwili miałem za sobą już pierwsze próby rapowania, stawianie tagów na ścianach i jazdę na deskorolce. Chłonąłem tę kulturę, bo bardzo mnie to wszystko jarało, nie chciałem walczyć z systemem. (śmiech) Jak wiadomo, w tamtych czasach nie mieliśmy wtedy zbyt wielu możliwości, dlatego cieszyły nas nawet takie rzeczy jak to, że mogliśmy się spotkać u ziomka w mieszkaniu, który miał na komputerze prosty program, dzięki któremu mógł nam robić pierwsze podkłady. Pisałem wtedy pod wpływem Naughty by Nature, wytwórni Duck Down, czy Nasa i Mc Solaara.
Pezet: Ja zacząłem rapować rok później niż Onar. Kiedy trafiłem na rap, to moje życie diametralnie się zmieniło! Studiowałem hip-hop – słuchałem audycji radiowych, szukałem informacji o zespołach, kupowałem i przegrywałem taśmy. Chłonąłem go całym sobą! Po czasie zaczęły do mnie docierać pierwsze nagrania polskich, podziemnych zespołów i stwierdziłem, że można to robić ze stylem także u nas. Pamiętam moment, kiedy nagrywałem swój pierwszy kawałek. WuBe z TJK puścił bit, a my po kolei podchodziliśmy do wiszącego na środku pokoju mikrofonu. Oczywiście każdy nagrywał „na raz”. Do odtwarzacza wkładaliśmy dwie kasety – z jednej leciał bit, a na drugą nagrywały się nasze wokale. Wspomniany WuBe puścił nam kiedyś z winyla, trochę jak taki nauczyciel w opcji „posłuchajcie tego, bo to ważna płyta”, Sugarhill Gang. Ten moment bardzo zapadł mi w pamięć.
Kiedy postanowiliście się zabrać za pierwszy krążek Płomienia?
Onar: Wszystko działo się w tamtych latach bardzo szybko i przyznam, że wspominam to dziś nieco przez mgłę. Pamiętam, że chłopaki z TJK postanowili założyć Stare Miasto, a ja z Pawłem, z którym poznałem się w szkole, zdecydowaliśmy się tworzyć w ramach Płomienia 81. „Na zawsze będzie płonął” nagrywaliśmy w mieszkaniu u Ośki...
Pezet: Nadal nagrywaliśmy po mieszkaniach, ale ściany były już wyklejone opakowaniami po jajkach. (śmiech)
Onar: A drzwi gąbką! Ośka robił nam wtedy podkłady na kompie, wszystko było nieco bardziej zorganizowane. Pamiętam, że intro na instrumencie o nazwie trombita dogrywał nam Paweł Szamburski, który chyba do dziś działa w muzyce alternatywnej [tak, m.in. w zespole Bastarda – przyp. red.]. Podeszliśmy do nagrywek nieco poważniej, byliśmy skoncentrowani na robieniu płyty, ale nie brakowało naturalnie przypadku i spontaniczności. Czasami bywało tak, że napisałem tekst i przypadkiem go nagrałem. (śmiech) Zaczynając prace nad albumem nie wiedzieliśmy, że wydamy go w Asfalcie. Tytus zaproponował wydanie naszego materiału chyba wtedy, kiedy usłyszał jeden z naszych numerów w domowym studiu Ośki. Nasza płyta była jedną z pierwszych, które ukazały się na rynku z logiem Asfaltu. Przed nami byli chłopaki z OMP, RHX, no i pojawiła się też składanka „Asfalt Wiosna 99 EP”, na której zresztą są nasze utwory. Przez pewien czas było dla mnie sporą abstrakcją, że nasza muzyka pojawi się na płytach – nawet winylowych – będziemy mieli swoje wydawnictwa, tak jak raperzy w innych krajach. Cieszyłem się, że moich tekstów będą w domach, na discmenach, słuchać inni ludzie.
Pezet: Jeśli już wywołałeś RHX, to muszę wspomnieć o tym, że bit Emade do kawałka „Opowieści z podwórkowej ławki” to najlepszy „Mobb Deepowy bit” w historii polskiego rapu. Naprawdę!
Onar: Tak. Trzeba pamiętać, że RHX współtworzył też Inespe, który obdarzony był ogromnym talentem. Strasznie żałuję, że porzucił rapowanie, bo w tamtych czasach był mistrzem.
W momencie, kiedy ukazał się wasz debiut czuliście, że odnieśliście sukces?
Onar: Trochę tak, ale ja zawsze patrzę na swoje sukcesy z dużym przymrużeniem oka. Prowadziliśmy wtedy zupełnie inny tryb życia i raczej nikt nie miał czasu na myślenie o takich rzeczach. (śmiech) To też chyba dobry moment, by wspomnieć, że przez pewien czas nazywaliśmy się... Malma! Zagraliśmy kilka koncertów pod taką nazwą - m.in. na latarni morskiej w Kołobrzegu. Było to oczywiście jeszcze przed premierą debiutu.
Pezet: Album był dla nas sukcesem przede wszystkim dlatego, że wydaliśmy go na fizykach. To było wtedy dla nas najważniejsze. Myślę, że na naszym podwórku to też była wtedy jakaś wartość. (śmiech) Na pewno legalnym debiutem zaznaczyliśmy się na mapie polskiego rapu. Dzięki temu mógł on dotrzeć do nieco szerszego grona słuchaczy. Ale jeśli miałbym porównać odbiór naszego krążka przykładowo do płyt Zip Składu czy Molesty, to o nich było zdecydowanie głośniej - sprzedali więcej egzemplarzy, grali więcej koncertów i byli po prostu bardziej znani. Płomień został wtedy zauważony, bo byliśmy nawet pozdrawiani na innych polskich płytach. Sokół niedawno mi powiedział, że przecież pozdrawiali nas na „Chlebie powszednim”, a na dobrą sprawę wtedy się nie znaliśmy. Taki większy sukces przyszedł kilka lat później. Pamiętam, że był taki okres, kiedy wchodziłem do sklepu, klubu, czy na siłownię - był taki moment, że tam uczęszczałem (śmiech) - i wszędzie tam leciały kawałki, które współtworzyłem. Dziwnie się z tym czułem, zawstydzało mnie to.
Onar: Pamiętam wywiad z TDF-em w audycji u Bogny Świątkowskiej, w którym nas propsował i wspominał o naszej grafficiarskiej załodze NSO, a też się przecież jeszcze nie znaliśmy. Przypomniała mi się teraz śmieszna rzecz. Kiedy ukazywał się „Skandal”, to podbiłem w klubie Remont, jako spękany dzieciak, do Vienia i zapytałem go, czy będą grali na Rap Dayu przed Run-D.M.C. Odpowiedział, że tak, na co ja: „my też”. I odszedłem. (śmiech)
Z imprezy Rap Day jakie macie wspomnienia?
Onar: Występowałem wtedy na scenie z TJK. Byliśmy bardziej w opcji: Run-D.M.C? Spoko, ale my się tutaj stresujemy swoim występem. (śmiech) A uwierz mi, że naprawdę stresowaliśmy się tym, że zagramy na dużej scenie przed tymi wszystkimi ludźmi. Nikt z nas nie wjechał tam na pewniaka, wręcz przeciwnie. Ledwo co nauczyliśmy się tekstów na pamięć.
Pezet: Ja, w przeciwieństwie do Onara, byłem na tym koncercie tylko jako słuchacz rapu. Uważam, że z polskich artystów najlepiej na scenie wypadł Jajonasz, który przyjechał tam z ekipą Wzgórza. Z występu TJK najbardziej zapamiętałem to, że Kret miał krok sceniczny: jeden do przodu, dwa do tyłu i na odwrót. (śmiech) Nie jarałem się wtedy zupełnie Run-D.M.C. Na słuchawkach zdecydowanie częściej miałem Nasa i Mobb Deep. Gdyby zamiast nich wystąpił wtedy właśnie Nas, to bym umarł z radości. (śmiech) W podobnym okresie Beastie Boys przyjechali do Warszawy i to ich stylówą jarałem się zdecydowanie bardziej.
W 1997 roku miało miejsce też inne wydarzenie: premiera kasety „Wspólna scena”, na której pojawili się m.in. Tuwandaale, Edytoriał czy Slums Attack. Z waszej perspektywy ta scena faktycznie wtedy była wspólna i zjednoczona?
Pezet: Nie czułem tego zjednoczenia. Tak mogło być, ale między tą starą gwardią, raperami starszymi od nas. Możliwe, że oni wszyscy się znali, wspierali i pożyczali sobie wieloślady...
Onar: Tak jak w każdej branży – na początku wszyscy trzymają się razem, a z czasem dochodzi do różnych sytuacji, nie zawsze miłych. Te sytuacje nie były podyktowane tylko pieniędzmi, ale np. tym, że ktoś reprezentował inny styl, chciał powiedzieć coś, co nie podobało się komuś innemu i tak dalej. Wiesz, można przyznać, że ten początek był w miarę zjednoczony. Chodziliśmy wtedy wszyscy do Bogny, która puszczała w audycji nasze utwory. Poznałem się z Sokołem, Wigorem, Fu. Później każdy skupił się na swoich projektach i raczej nie wtrącał się w to, co robili inni. Wydaje mi się, że ważne jest też to, że myśmy wtedy nie nagrywali jakiś ultra hardcore'owych kawałków, a jednak Zipy, Molesta czy Mor W.A tworzyli mocno uliczną scenę, do której my do końca nie pasowaliśmy. Nie bez znaczenia był też fakt, że oni jednak byli starsi od nas o kilka lat.
Onar, ty rapując dłużej od Pezeta, dawałeś mu jakieś rady w kwestii rapowania?
Onar: No co ty! Paweł zawsze był tym gotowym raperem z krwi i kości. Wjeżdżał do studia na pewniaka! To ja mógłbym się więcej od niego nauczyć.
W końcu Obrońca Tytułu! A kto był wtedy dla was takim największym autorytetem na rodzimej scenie? DJ 600 V?
Onar: Na mnie największe piętno odcisnęła Molesta. Włodi i Vienio byli dla mnie takimi osobami, które może nie dawały mi jakichś rad, ale na pewno traktowałem ich trochę jako chodzące autorytety muzyczne. Co do Volta – nie mam zamiaru podważać tego, co zrobił dla warszawskiej sceny, bo zrobił naprawdę niemało. Szanuję go m.in. za to, że potrafił zebrać tylu znakomitych raperów na swoich składankach producenckich.
Pezet: Do dziś twierdzę, że Volt był bardzo ważną postacią dla rozwoju polskiego hip-hopu. To był gość, który scalał scenę, był naczelnym producentem wielu kultowych płyt. Cały czas uważam, że przykładowo podkład w „Osiedlowych akcjach” jest genialny. Wiedział, jak obrabiać sample, które nierzadko przynosili mu raperzy na ich albumy. Wydaje mi się, że jego sound brał się z tego, że miał umiejętności, wiedział, jak coś zrobić, a częściowo właśnie też nie wiedział... i to dawało ostateczne brzmienie. Miał ten feeling. Pamiętam moment, kiedy Onar, jeszcze przed premierą, przegrał mi na kasecie „Skandal”, który dostał od Vienia... Kiedy ja to usłyszałem to czułem się, jakbym słuchał Havoca i Prodigy'ego po polsku. Nagrania 1khz były fajne, podobnie podchodziłem np. do „Nastukafszy” czy Mop Składu, ale wyprodukowana przez Volta Molesta mnie po prostu rozwaliła.
Jak zareagowaliście, kiedy DJ 600 V podzielił na swoim albumie scenę na jasną i ciemną stronę?
Pezet: To był nieco sztuczny podział. Ciekawe jest to, że niektórzy raperzy, którzy do dziś są popularni, uważają, że to było niesamowite, że Volt się na to zdecydował. Ci raperzy mówią, że przecież oni nie decydowali o tym, że są na przykład z ciemnej strony, a ich fani tak uważali. (śmiech) Podobnie jak ja nie decydowałem o tym, by znaleźć się po jasnej.
Onar: Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Taki miał pomysł na płytę i OK, nie mam z tym większego problemu. Może Volt czuł, że miał do tego prawo, bo wydawał składanki i poniekąd był ojcem warszawskiej sceny robienia bitów? Nie mam pojęcia. Trzeba o tym porozmawiać z Sebkiem.
Płomień 81 w sesji do płyty "Szkoła 81"

Pezet, Onar, Płomień 81

© Michał Zachwieja

Nim porozmawiamy o waszym drugim albumie, chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię. Kto wmówił w latach 90. polskim raperom, że mówienie o pieniądzach jest czymś niedobrym? Dziś niektórzy nadal mają problem, by o nich rozmawiać.
Onar: Ja patrzę na to szerzej. Tu nie chodzi tylko o raperów, a o polskie społeczeństwo. Obnoszenie się z sukcesem jest u nas wciąż nie najlepiej postrzegane. Ludziom nie podoba się, jeśli ktoś ma na ręce zegarek za 20 tysięcy złotych. Podchodzą do tego na zasadzie: niby wszystko fajnie, ale jednak nie musisz mówić, ile on kosztował. Choć uważam, że teraz się to na szczęście nieco zmieniło.
Pezet: Mam wrażenie, że np. kawałek Włodka „Nie dla sławy i nie dla pieniędzy” został źle zrozumiany przez środowisko. Pamiętam, że przyjechałem kiedyś pod Stodołę i zobaczyłem Moleściaków w bardzo drogich, jak na tamte czasy, ciuchach Lacoste i najnowszych butach Nike. Nie zazdrościłem im tego, bo uważałem, że raper ma mieć kasę i może sprzedawać swoją muzykę, ale nie powinien robić przypałowych ruchów typu reklamowanie mleka czy jogurtu. Dla mnie zawsze w rapie ważny był ten etos „hood rich”. Nietaktem było wtedy co najwyżej, kiedy polski raper miał łańcuch. Ale z drugiej strony – też chyba nikogo z chłopaków nie było stać na gruby, złoty łańcuch. Przynajmniej tych, którzy wiedli legalne życie.

2 min

Czym dla ciebie jest hip-hop? Raperzy odpowiadają

Teraz przejdźmy już do „Naszych dni”, które na półki sklepowe wylądowały z końcem 2000 roku i już nie za sprawą Asfaltu, a wytwórni RRX i w poszerzonym o Deusa składzie.
Pezet: To były wybory, nad którymi szczególnie się wtedy nie zastanawialiśmy. Nie wiedzieliśmy, czy robimy dobrze, czy źle. Onar był w ogóle chyba wtedy w grubszym melanżu. (śmiech) Niektórzy sądzili, że jesteśmy w zupełnie innych obozach i poniekąd mieli rację, bo Onar był przecież reprezentantem Gib Gibonu, a ja udzielałem się w Obrońcach Tytułu. Wspominam ten czas jako okres, w którym mniej się ze sobą bujaliśmy, ale nigdy poważnie się nie pokłóciliśmy. Wtedy krążyło dużo legend o Kozaku i my myśleliśmy, że jeśli wydamy u niego płytę, to dostaniemy za nią dużo kasy. Był moment, kiedy raperzy przy Kozaku naprawdę mieli się dobrze. Z niektórymi rozliczał się w samochodach... ze mną raczej w lufkach wódki. W samochodach się nie udało. (śmiech)
Onar: Pojawił się pomysł na spójną płytę, ale z czasem trochę nam się ta wizja rozjechała. Drugi Płomień jest dziełem przypadku. Podczas prac nad nią panował duży chaos. Nie do końca wiedzieliśmy też, co chcemy. „Nasze dni” nagrywaliśmy w legendarnym „Schronie” na Nowym Mieście w studiu Majkiego i Korzenia. Pomysł na to, by zrobić nowy album Płomienia we trójkę, nie wyszedł od nas, a od Deusa. Przekonał nas do tego. Nie ma co ukrywać, że w pewnym momencie był takim naszym motorem napędowym. Dużo rzeczy wymyślił na ten krążek, był bardzo aktywny. Miał duże parcie i oczekiwanie względem tej płyty, a my – nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami – wiedzieliśmy, jak to wszystko wygląda od kuchni i to ciśnienie było po naszej stronie o wiele mniejsze. Deus przez moment zaczął chyba nawet pracować nad solowym materiałem. Z czasem postanowił jednak, że nie chce już być raperem, wybrał inne życie i źle chyba na tym nie wyszedł. Nie do końca jednak wiem, bo nie mamy ze sobą kontaktu.
Po drugim Płomieniu postanowiliście pójść w solowe projekty. Onar nagrał m.in. zapomnianą już Hardcorową Komercję. Byliście sobą zmęczeni?
Pezet: To była naturalna kolej rzeczy – wszyscy robili wtedy solowe płyty. Zaczęły nas wtedy interesować zupełnie inne bity i klimaty muzyczne. Ja byłem wiernym słuchaczem true schoolu. Ten rozłam na Gib Gibon i Obrońców Tytułu też nie był przypadkowy, bo miałem wtedy zupełnie inne zajawki niż Onar, ale też nie trwało to długo, bo każdy rozsądny i kumaty gość wie, że radykalizm nie jest niczym dobrym i bardzo ogranicza. Związałem się wtedy wydawniczo z Arkiem Delisiem, u którego wydałem z Noonem bardzo świeżą i nowatorską „Muzykę klasyczną”, która stworzyła mnie jako solowego rapera. Uważam jednak, że byłem wtedy chyba zbyt młody na to, by mieć z kimś relacje biznesowe. Zresztą wszystkie moje relacje z wydawcami, poza Asfaltem, były wówczas dość śliskie. Choć przyznać muszę, że zarówno w RRX-ie, jak i w T-1 ukazało się mnóstwo hiphopowych klasyków, ze „Światłami miasta” na czele.
Onar: Hardcorowa Komercja, którą założyłem z Borixonem, spotkała się z wieloma negatywnymi opiniami i czasami bywały z tego powodu problemy. Wtedy nikt tego nie kumał. Myśmy nie byli ortodoksami, którzy nastawili się na baunsowe klimaty i uważali, że np. Jeru the Damaja jest chu*owy – nic z tych rzeczy. Stwierdziliśmy po prostu, że chcemy otworzyć inne muzyczne drzwi. Ci niektórzy raperzy, którzy teraz mówią tyle o tolerancji, wtedy tacy tolerancyjni nie byli. Mógłbym teraz przytoczyć ci kilka ciekawych historii, ale... było i minęło. Z większością z tych gości mam dziś dobry przelot i śmiejemy się ze starych historii. Projekt powstał bardzo spontanicznie i czekaliśmy na to, co przyniesie następny dzień. Wódeczka była pita, słuchaliśmy Three 6 Mafii, był samplerek, Tede przynosił cały czas bity i robiliśmy sobie muzykę. Byliśmy bardzo zajarani tym projektem i uważaliśmy, że to najlepsze, co może się tej scenie przydarzyć. Każdy kawałek pisaliśmy na kolanie w studiu. Praca nad albumem ciągnęła się bardzo długo – tu wyszedł jakiś singel, tu się zgubił instrumental, tu nagrałem trzy kawałki, ale jednak ich nie ma. W końcu, kiedy album miał ujrzeć światło dzienne, stwierdziłem, że to pie*dolę i nie chcę tego wydawać. Kozak mnie przekonywał, bym zmienił zdanie i ostatecznie na albumie, na którym jest 16 kawałków, pojawiła się tylko jedna, może dwie moje zwrotki.
Wróćmy do waszych wspólnych płyt. Trzeci Płomień 81 okazał się niemałym wydarzeniem na rapowej scenie...
Pezet: To był moment, kiedy ja nie miałem kompletnie planów wydawniczych. Nie wiedziałem, co robić, więc usiedliśmy nad kolejnym albumem z Onarem. Po prostu. Pamiętam, że byłem wtedy w szerokim melanżu, bo przeżywałem rozstanie z moją dziewczyną. Zmierzałem w stronę mojego największego życiowego balu... To był też moment, kiedy stwierdziliśmy, że chcemy bity od młodych producentów: RX-a, Zjawina, Klimsona, Kociołka czy Scoopa, który robił mocno pojebane rzeczy.
Onar: Na Scoopa wpadłem przez Lerka, który skontaktował nas na gadu-gadu. Kiedy usłyszałem jego podkład do – jak się później okazało – „WWA”, to pomyślałem, że to amerykańska produkcja i wiedziałem, że to musi być nasz singel. Scoop na początku nie chciał mi go dać, bo twierdził, że chce na nim nawinąć kawałek o marihuanie... Stwierdziłem, że w ogóle nie ma takiej opcji. Musieliśmy go mieć. Scena wtedy przechodziła zmiany. Zauważyliśmy to dobitnie w momencie, kiedy ruszyliśmy w trasę koncertową. W polski hip-hop zaczęły wchodzić pierwsze marki, pieniądze były większe. Wszystko to powoli się profesjonalizowało. Zresztą ten album wydaliśmy własnym nakładem z pomocą naszych znajomych.
Teraz, po prawie 15 latach od premiery „Historii z sąsiedztwa” żałujecie, że wasz najnowszy album nie ukazał się wcześniej?
Onar: Nie. Cieszę się, że możemy go wydać teraz. Nagraliśmy go z zajawką. Nikt nam nie mówił, że musimy go wypuszczać, bo tak trzeba albo dlatego, że pobraliśmy już zaliczki – nic z tych rzeczy. Chcieliśmy nagrać krążek jak kumpel z kumplem i to się nam udało. A że trwało to tak długo? Nie jest to dziś istotne. W międzyczasie nagrywaliśmy jakieś pojedyncze kawałki, ale nigdy nie było ich tyle, że mogliśmy poważnie myśleć o wydaniu płyty wcześniej. Należy pamiętać, że Paweł przecież przez stan swojego zdrowia nie nagrywał przez siedem lat. Poza tym naprawdę nie czuję, że minęło już 15 lat od ostatniego wydawnictwa. Dzieciaki, które słuchają dziś rapu są nawet młodsze. Miłe jest to, że przez ostatnie lata ludzie cały czas nas pytali, kiedy w końcu nagramy wspólną płytę. A z drugiej strony – nie wszyscy słuchacze Pezeta czy Onara wiedzieli, że działaliśmy też w ramach Płomienia. To dobry moment, by się o tym dowiedzieli.
Pezet: Nowa płyta będzie mocno hiphopowa, w nowym stylu. Album na pewno będzie się różnił od mojego ostatniego wydawnictwa, ale to nic nowego, bo płyty Płomienia przecież zawsze były inne niż moje solówki i rzeczy Onara. Będzie na niej dużo osiedlowych treści.
Onar: Tak, ale przede wszystkim to będzie nasz styl. Zachowaliśmy go. Widać to już po dwóch singlach, jakie się ukazały. „Maradona” i „Popiół” to Płomień 81 w wersji 2020. Zapewniam, że krążek na pewno nie będzie brzmiał archaicznie. Współpracujemy z młodymi raperami i producentami, ale nie na zasadzie, że się ich prosimy o to, by nam poprawili zasięgi. Wszystko wychodzi naturalnie i z zajawką z obu stron. Zazwyczaj, kiedy się do nich odzywamy z propozycją wspólnego kawałka, to mówią: „Ku*wa, naprawdę? Mam być na nowym Płomieniu? Zajebiście. Róbmy to”. Dla nich „Historie z sąsiedztwa” są albumem kultowym. Mówił mi o tym chociażby Bedoes na jednej z edycji płockiego festiwalu.
Co musi się stać, żebyście uznali, że „Szkoła 81” osiągnęła sukces?
Pezet: Nie ma się co oszukiwać, bo pewnie jakiś sukces sprzedażowy osiągniemy. Myślę, że status złotej płyty jest w naszym zasięgu - a to oczywiście jest wyznacznikiem sukcesu. Tylko widzisz, ja tej płyty naprawdę nie obliczam na nie wiadomo jakie pieniądze i duże trasy koncertowe. Podchodzę do nowej płyty zajawkowo, ale zdajemy sobie sprawę, że Płomień 81 to marka, może nie taka jak Molesta Ewenement, ale jednak marka.
Onar: Nie konkurujemy tym albumem z innymi raperami w tym kraju. Nie mamy takich ambicji. Cieszą nas nawet takie rzeczy, jak miłe komentarze pod naszymi singlami w sieci. Nie płacimy za wyświetlenia i lajki, by nasze utwory docierały szerzej.