JWP/BC mówią elo!
© Marcin Wiechnik
Muzyka

W ekipie siła! Przesłuchujemy polskie kolektywy rapowe

Pamiętasz, gdy polską sceną rządziły rapowe ekipy? Dziś, w czasach coraz większej pielęgnacji marki osobistej wśród raperów, niektórzy wciąż z powodzeniem stawiają na pracę w grupie.
Autor: Krzysztof Nowak
Przeczytasz w 12 minPublished on
W ciągu ostatniej dekady polscy artyści rapowi opanowali do perfekcji trudną skądinąd sztukę kreowania marki własnej. Wpisany w ten proces indywidualizm pomógł gatunkowi urosnąć wraz z jego czołowymi przedstawicielami, ale sprawił też, że tworzenie składu, wymuszające dzielenie się uwagą, przestało leżeć w interesie każdego, kto ma w planach zaistnienie na dużą skalę. Mimo to uchowały się nieliczne wielobarwne grupy, a i ci z topu doszli do momentu, w którym wchodzenie w szerzej zakrojone współprace nie jest już fanaberią podcinającą gałąź, na której się siedzi, lecz koniecznością wzmacniającą stabilność tejże.
Jednym z momentów przełomowych w kwestii zmiany podejścia było z pewnością wydawnicze przybicie piątki przez Taco Hemingwaya i Quebonafide, którzy biznesowo roznieśli rynek w 2018 roku za sprawą superduetu Taconafide. Niedługo później, bo już w 2019, wytwórnie odeszły od wypuszczania składaków na rzecz materiałów stworzonych przez kolektywy labelowe, że wystarczy wspomnieć o chillwagonie czy BORCREW, a nieco później także Hashashins i SB Maffiji. Kwestią czasu było więc powstanie supergrup mających za zadanie odświeżenie twórczości, scalenie fanbase'ów i sprawienie, że księgowi zaczną otwierać szampany. Pierwsza z nich, czyli OIO, zaatakowała już zresztą singlem, a tymczasem my zapraszamy na przelot po scenie, który łączy trapy z boom bapami, weteranów z młodzikami oraz nisze z mainstreamem.

38 min

Quebonafide: Romantic Psycho Film

Film dokumentalny o Quebonafide, jednym z najpopularniejszych i tajemniczych polskich raperów, to zapis jego podróży w głąb Azji, która zainspirowała go do pracy nad płytą „Romantic Psycho”.

Alcomindz

Bycie prekursorem w jakiejkolwiek dziedzinie to naprawdę ciężki kawałek chleba. Na każdą historię człowieka, o którym pisze się nagłówki z gatunku: „Rzucił wszystko, zrobił coś nowatorskiego i ustawił rodzinę na dziesięć pokoleń w przód”, przypadają setki tysięcy opowieści o ludziach obrywających z każdej strony, cierpiących niedostatek i dochrapujących się w najlepszym wypadku suchego wpisu w encyklopedii. I to będącego jednozdaniowym wstępem, po którym można wreszcie przejść do przedstawienia sylwetki kogoś, kto pojawił się chwilę później, podpatrzył co ciekawsze patenty, zaadaptował je i odniósł komercyjny sukces.
W rapie nie jest inaczej. Na początku lat 10. kolektyw Alcomindz śmiało można było określić mianem najbardziej znienawidzonego i zarazem najmniej zrozumianego spośród tych, które walczyły o słuchawki i głośniki odbiorców. Koldi, Kluchu, Jaco i Kietlon oraz twórcy związani z ich środowiskiem mieli jednak nosa; to oni najszybciej zdali sobie sprawę z potencjału drzemiącego w trapie, a konsekwencją tego stał się zbiór auto-tune'owych, zaraźliwie nośnych pod względem formy i skrajnie hedonistycznych w treści kawałków. Wszystko, co ci goście starali się promować w nieprzychylnych okolicznościach, zostało fundamentem wielkiej rewolucji w naszym rapie. I nie jest to bynajmniej wspomniana ciekawostka encyklopedyczna, ponieważ po okresie pionierskim i czasie rozproszenia we wrześniu 2019 roku pojawił się długo oczekiwany, mocny materiał „On A Mission”. Od tamtego wydarzenia panowie nie opublikowali za wiele pod wspólnym szyldem, ale logika oraz media społecznościowe każą twierdzić, że nowy krążek pojawi się w tym roku.

Almost Famous

Jeszcze do niedawna ogromne wytwórnie – tzw. majorsi – miały śladowy udział w polskim rynku rapowym. Nie mogło to zresztą dziwić – artyści gatunku okazali się bowiem na tyle obrotni, że ignorowani przez medialny mainstream stworzyli w pocie czoła dobrze funkcjonujący zamknięty obieg z własnymi labelami, agencjami koncertowymi i kreatywnymi oraz markami ciuchów. Teraz jednak kawałkiem coraz większego tortu częstują się również ogólnoświatowe wydawnictwa, z których o ten największy zabiega działający pod skrzydłami Universala Def Jam Recordings Poland. To właśnie on niespodziewanie wyda drugi album Almost Famous, za sprawą którego Bonson, LaikIke1 i Soulpete wracają razem po ponad czterech latach.
Destrukcja i nasze zezwierzęcenie – w ten sposób Bons opisywał ze śmiechem sznyt AF trzy lata temu w wywiadzie dla Red Bulla. Mimo aspektu humorystycznego trudno się z nim nie zgodzić; debiut undergroundowej grupy pokazał, że MC's zostawili wszelkie konwenanse przed drzwiami studia nagraniowego, by móc bez skrępowania porzucać mięchem podczas nawijania ciemnych storytellingów i przekazywania ostrych sądach, a Pete obudził w sobie najdziksze instynkty, tworząc hałaśliwy, walący gitarami w twarz punk rap. Czy następca wydawniczy będzie kontynuował tę myśl artystyczną? Z pewnością tak, choć zanosi się również na to, że kompozycje (zarówno w kwestii flow, jak i produkcji) staną się bardziej skomplikowane, a słuchacz dostanie także partie, przy których jego ucho będzie mogło sobie odsapnąć.

Hurragun

Upływ czasu w rapie można odczuć nie tylko wtedy, gdy myśli się o podgatunkach, które kiedyś były szeroko słuchane, a teraz ich akcje dramatycznie spadły. Dużo bardziej przemawia jednak do wyobraźni fakt, że niektóre z nich zostały wręcz sprowadzone do poziomu mema i niemal tylko w taki sposób funkcjonują w głowach co młodszych słuchaczy. Najdobitniejszy przykład? Fraza „nie ma boom bap – jest boom bap” z freestyle'u Peji, która za chwilę (o ile trap nie zje własnego ogona) może w ogóle stracić łączność z ważnym historycznie nurtem. No, chyba że czeka nas kolejna szeroka wolta stylistyczna. Albo Hurragun zyska wreszcie nieco większy rozgłos, na który od ponad 10 lat zasługuje.
Częstochowski kolektyw utrwalił zresztą w informacjach na swoim fanpage'u zdanie: „Boom-bap człowiek, to jeszcze nie koniec”, jakby chcąc zaznaczyć, że nie ma zamiaru się nigdzie wybierać, choć wyświetlenia nie idą w setki tysięcy. Abstrahując od tego, że mało u nas twórców, którzy mają na tyle zajawki, by latami pozostawać w głębszym podziemiu, incydentalnie wynurzać się na powierzchnię i wciąż nagrywać – jest to zwyczajnie jakościowa propozycja dla tych, którzy lubią staroszkolne karkołamacze, wsłuchują się w silne style oraz umieją wyłowić dla siebie z kawałków pojedyncze wersy. Zachęceni? Na streamingach lata nowy singel „Run”, w którym obok Sensiego, Tytsona i Matisa rapuje Bilon z Hemp Gru.

JWP/BC

Zazwyczaj grupy, które powstawały wtedy, gdy rap u nas dopiero raczkował, chętnie tapla się w słodko-gorzkim sosie. Z jednej strony wspomina się o klasykach, które mają na koncie, z drugiej przedstawia oś czasu z konfliktami prowadzącymi do końca działalności lub jej zawieszenia. Na tym tle JWP wypada niczym zuchwała banda, która najpierw znalazła kod długowieczności, a później – nieśmiertelności.
Dokonania cztero-, a nawet pięcioelementowego składu można rozpatrywać na dwóch różnych, w pewnym sensie uzupełniających się płaszczyznach. Pierwsza to oczywiście działalność artystyczna wynikająca ze złączenia sił przez Jaśnie Wielmożnych Panów i Bez Cenzury – w ostatnich ośmiu latach rzucili w eter aż sześć wspólnych materiałów, a przecież są jeszcze duet Jetlagz (Kosi i Łajzol) i płyta „Blackbook” (Ero i Kosi). Dyskografia jest więcej niż okazała, a gościnne występy ugruntowały pozycję najbardziej stylowej ekipy w kraju. Druga sprawa tyczy się zaś wpływu osób niegdyś powiązanych z tym środowiskiem na awangardową odnogę naszego rapu – w końcu Hewra i Mobbyn nie zaistniałyby, gdyby nie fakt, że poszczególni twórcy w pewnym momencie wyszli z matecznika i zaczęli nagrywać pod zmienionymi pseudonimami. Bez dwóch zdań: JWP to nie marka, tylko arka.

Lowpass

Gdyby nie konflikty wewnętrzne na niwie artystycznej i prywatnej prowadzące do powolnego rozpadu, w tym zestawieniu z pewnością znalazłby się Mordor Muzik, czyli eksplorujące brytyjskie brzmienia trio, które stworzyli Ginger, Majkizioom i Miły ATZ. Nie ma jednak tego złego – ostatni z wymienionych wszedł niedawno w skład nowej gromady, która ma wszelkie szanse ku temu, by znaleźć się na czołowej lokacie rankingów podsumowujących rok 2021.
Te słowa sporo ważą, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że poznaliśmy dopiero dwa single, bardzo różne pod względem stylistycznym. „Jesteś bydłem” to muzyka czasu pandemii i społecznych niepokojów, „Patrz jak tańczę” jest zaś wentylem bezpieczeństwa dającym oddech głowie i zajęcie nogom. Oprócz Atezecioka mamy tu znanego ze współpracy z Otsochodzi i Hodakiem producenta Miroffa, Wuję WZG (Pawła Stachowiaka z EABS) oraz Marcelego Bobera, który jest bodaj najciekawszym z najmniej znanych MC's w Polsce.

OIO

Ci, którzy najuważniej słuchali dotąd kawałków Okiego, Young Igiego i Otsochodzi mogli niedawno zakrzyknąć z dumą w głosie: „ha, gdy pojawiły się tajemnicze zdjęcia z gumami do żucia, to wiedzieliśmy, że chodzi właśnie o nich!”. To oczywiście tak pół żartem, pół serio, bo forsowanie sugestii, że w zeszłorocznym kawałku „Oopsy Daisy” dwóch ostatnich Młody Jan nieprzypadkowo rapuje o Hubbie Bubbie, jest wyższą ekwilibrystyką myślową. Jedno jest za to pewne: niewiele albumów wywoła nad Wisłą taki szum jak ten OIO.
Można rzecz jasna lamentować, że singel „Moonwalk” to twór rodem z laboratorium pozostającego we władaniu producentów wykonawczych, a każda sekunda kawałka i towarzyszącego mu teledysku jest staranie wykalkulowana, ale nie szukajmy dziury w całym – to earworm, którego lubienie nie ma w sobie nic wstydliwego. W polskim rapie rzadko zdarzały się jak dotąd ciekawsze i lepiej pomyślane wymiany na mikrofonie, stylówki bardzo naturalnie się dopełniły, linijki zadziałały jak trzeba, a Atutowy kolejny raz pokazał, że czego się nie dotknie, to zamieni w złoto. Jeśli superprodukcje mają tak wyglądać i brzmieć to nasz mainstream zyska w tej dekadzie nieznany wcześniej wymiar.

Potwory i Spółka

Przy tej liczbie płyt i singli, które miesiąc w miesiąc pojawiają się w rodzimych rymach i bitach, łatwo przeoczyć coś, co nie zdobywa ogromnych odsłon, a jest warte uwagi. A powiedzieć, że takiego hip-hopu już u nas prawie nie ma, to nic nie powiedzieć. W całym kraju artyści związani z trapem i pokrewnymi dostawiają kolejne sejfy w wypasionych chałupach, a tu nagle w Łomży ni stąd, ni zowąd wyłania się grupa, która przerzuca się życiówkami na mocnych bębnach i starych loopach, w jej klipach na tle blokowisk tańczą b-boye, a każdy kolejny track ma potencjał na zostanie hymnem osiedla lub niejednej posiadówki z browarem i dymkiem. Miej ich na swoim radarze.

Undadasea

Choć raperzy często nawijają z dumą o wbijaniu swojego miasta na mapę, przynależność geograficzna praktycznie straciła u nas znaczenie. Praktycznie, ale nie całkowicie. Ot, choćby symfoniczne, obłąkańcze patotrapy Szpaka z „Dzieci Duchów” są mocno osadzone w przedstawianym przez gospodarza Morągu, a Undadasea... Cóż, Undadasea nie miałaby prawa powstać w wielkiej płycie gdzieś w środku Polski, bo to definicja niespieszności i nadmorskiej afirmacji życia.
Mimo sporej liczby kawałków na koncie Unda pozostaje enigmatycznym, niedookreślonym tworem. Nie może być zresztą inaczej, skoro skład osobowy nie jest sztywno ustalony (może nie działa to w stylu: kto się nawinie, ten nawinie, ale...), nagrywki pojawiają się bez marketingowej pompy i roznoszą wirusowo, wypuszczanie numerów jest dla autorów tylko jedną z kilku działalności (obok pizzerii, knajpy i firmy zajmującej się sprzętem do surfingu i jego serwisowaniem), a wszystkie ruchy ciążą ku wprowadzeniu w życie myśli: „po pierwsze satysfakcja, po setne dla kapusty”. To słuchacze zabiegają o nich, nie odwrotnie, co szczególnie nie dziwi – nie ma u nas drugiej tak wyluzowanej, muzykalnej i po prostu dobrej grupy, skupionej bardziej na kreatywnym spędzaniu czasu z przyjaciółmi niż podbijaniu list przebojów. Trudno nie kupić takiego pozbawionego cynizmu lifestyle'u.

WCK

Warszawa zawsze miała szczęście do rozrośniętych, jakościowych brygad hiphopowych. Kawał czasu trzeba było jednak czekać, żeby na horyzoncie pojawiła się ekipa, która dorównałaby legendarnemu Szybkiemu Szmalowi pod względem barwności, chemii między składowymi, pewności siebie, poziomu lokalnej wczuty i sumy umiejętności. Od 2018 roku wszystko jest już jasne – WCK to najlepsze, co mogło spotkać stołeczny hip-hop.
Większość zalet tego staroszkolnego w podejściu kolektywu została wyliczona wcześniej, ale warto podkreślić coś, co sprawia, że ta formuła artystyczna raczej nie ma prawa się wypalić. Chodzi mianowicie o zdolność dokonywania progresu z materiału na materiał. Podczas nawet nieco pobieżnego, chronologicznego zapoznawania się z kolejnymi krążkami słychać, że i grupa, i wszyscy z osobna (mimo i tak wysokiego poziomu bazowego) stają się coraz lepsi. Gdy kolejny raz biorą na warsztat jakiś znany już z własnej twórczości temat, to coraz ciekawiej go gryzą, coraz lepiej dysponują procentowym udziałem w nagraniu i coraz to chętniej pokazują nowe rozwiązania w kwestii mierzenia się z kolejnymi podkładami. Tak to powinno wyglądać.

WRR

Na początku 2021 roku polskie raperki dostały być może więcej uwagi niż kiedykolwiek w historii – w mediach i socialach dyskutowano, czy sukces „Szklanek” Young Leosi jest adekwatny do poziomu samego utworu, na forach i grupkach spierano się o umiejętności dołączającej do grona Młodych Wilków Kary, a „GRO$$-POL” (podobnie jak cały album „ELO POLO”) Ryfy Ri zaczął uchodzić za najmocniejszy feministyczny przekaz w kobiecym rapie. Za moment czeka nas kolejne uderzenie, bo ostatnia ze wspomnianych wyda wraz z dwiema innymi nawijaczkami wspólną płytę.
Nie tylko na papierze sprawa wygląda intrygująco. Jest to bowiem spotkanie z gatunku tych egzotycznych – WdoWa to liryczne podejście do muzyki łączone często z bangerowym zacięciem, Rena od początku działa w obrębie hardego ulicznego rapu, a Ryfę można nazwać esencją hip-hopu i niezależności. Cokolwiek wyjdzie z takiej mieszanki inspiracji, nie będzie przemilczane.

Dowiedz się więcej

Quebonafide: Romantic Psycho Film

Film dokumentalny o Quebonafide, jednym z najpopularniejszych i tajemniczych polskich raperów, to zapis jego podróży w głąb Azji, która zainspirowała go do pracy nad płytą „Romantic Psycho”.

38 min
Oglądaj