Taco Hemingway na okładce "Jarmarku"
© 2020
Muzyka

Polskie tango: Słuchamy nowych płyt Taco Hemingwaya, Lua Preta i innych

„Nie mam czasu, nie mam czasu na nic, nie mam czasu” – rapuje na swojej nowej płycie Taco Hemingway. Dla tych, którzy też go nie mają, by być na bieżąco z polską muzyką, mamy małą ściągawkę.
Autor: Tomek Doksa
Przeczytasz w 8 min
„Celebryci wiedzą i potrafią niemal wszystko / Może się nauczą kiedy nie odzywać się w ogóle, co?” – to też cytat z Taco Hemingwaya, z jednego z najlepszych numerów na jego nowym „Jarmarku”, „Influeza”. Państwo pozwolą, że wejdę im teraz w słowo i przedstawię tu kilka płyt, które miały premierę w ciągu ostatnich kilku tygodni i z różnych względów zasługują na twoją uwagę.
Taco Hemingway „Jarmark”, 2020
Ta to wiadomo: wakacyjna premiera od Taco Hemingwaya, czyli coroczny pewniak. W poprzednie lato dostaliśmy od niego muzyczną „Pocztówkę z WWA”, tym razem – letniaczek w postaci gorzkiego listu z kraju, w którym większość z nas musi w tym roku siedzieć jakby za karę. Ton płycie nadał ujawniony już jakiś czas temu singel „Polskie tango” – zdecydowanie najmocniejszy numer na krążku. Ale reszcie materiału nie brakuje podobnej kąśliwości (wspomniana „Influeza” z gościnnym udziałem Grubego Mielzky'ego czy „1990s Utopia” z Kachą Kowalczyk z Coals). I choć „Jarmark” brzmi jak muzyczna wersja ubabranego błotem polskiego tabloidu, to zdarzają się tu słowa i tematy ważne – szczególnie mile widziane w kontekście młodszego słuchacza. Dorosłych może i edukuje „byle stronka na FB”, ale twój bratanek niech też wie, że szanowanie kobiet nie jest wcale niemęskie. Bo „wierz mi, przestań – takie myślenie to bezsens”.
Lua Preta „Polaquinha Preta Remixed”, U Know Me Records
Komu nie w smak jednak polskie tango, ten może spróbować zatańczyć coś bardziej egzotycznego. Cała twórczość duetu Lua Preta – założonego przez polskiego producenta Mentalcuta i pochodzącą z Angoli wokalistkę Gię – to klubowa petarda, a teraz zyskała ona jeszcze więcej mocy za sprawą remiksów, jakie poczynili dla niego inni specjaliści od tanecznej elektroniki. „Polaquinha Preta Remixed” to nic innego, jak zremiksowana wersja fantastycznego debiutu duetu, za którą odpowiadają m.in. Lux Familiar, RIFFZ oraz Dubsknit. Kto przy premierze pierwszej epki LP narzekał, że za krótka, teraz nie ma już argumentów.
Daniel Szlajnda „Komorebi”, U Know Me Records
Jak opisać promienie słoneczne przenikające przez drzewa i las? Zastanawiałeś się kiedyś? Okazuje się, że mieszkańcy Japonii nie tylko nad tym myśleli, ale i ukuli specjalny termin: komorebi. Za sprawą producenckiej płyty Daniela Szlajndy (znałeś go wcześniej pod pseudonimem Daniel Drumz) możemy jednak śmiało nim opisać nasze spacery po ulubionych szlakach albo weekendy w ukochanych miejscówkach za miastem. Producent funduje nam bowiem w podróż po świecie syntezatorowych brzmień i instrumentów akustycznych (niesamowity numer nagrany z Resiną), która świetnie sprawdza się jako soundtrack do nieśpiesznych, przyjemnych momentów z naszego życia. Tych, kiedy chcemy odetchnąć pełną piersią i choć na chwilę uwolnić głowę. Ale wciąż przy dobrej elektronice.
Białas „H8M5”, SBM
„Jestem legendą, nie słyszałeś o mnie? Dobra, nie pie*dol / Nawinąłem najwięcej punchy w tym kraju, najlepsze wersy kojarzą się ze mną” – nawija Białas na swojej nowej płycie w numerze „Nowa legenda”. I tylko w tym kawałku podsuwa jeszcze kilka innych linijek, które potwierdzają jego tezę. „Złoto zdobi nasze karki, mowa to jest nasze srebro / Chcesz zarabiać grube hajsy, zajmij się deweloperką” – rzuca do wszystkich „zazdrosnych, zawistnych, nieśmiałych i prześmiewczych”. Stawia ich do pionu, prawi morały, ale przede wszystkim przekonuje słuchacza, że „jestem normalnym chłopakiem”. Bo „prawdziwy król, to nie ten co ciągle poprawia koronę / Prawdziwy król, wychodzi do ludzi i wyciąga dłonie” – jak tłumaczy. A ja mu wierzę i życiowe rozkminy przyjmuję z uwagą, niektóre nawet biorąc jak za swoje. Bo ja też kiedyś „zbuduję nam chatę i będziemy jeść na talerzach Versace / Nasze dzieci będą aż takimi bananowcami, że sam ich dojadę”, typie!
Wojtek Szczepanik „Atmosphere”
Kiedyś grał tylko solo na pianinie, potem – zainspirowany wyprawami do klubowego Berlina – zaczął modern classic łączyć z muzyką elektroniczną, czego najnowszym efektem właśnie „Atmosphere”. Płyta, którą Wojtek Szczepanik chciał połączyć klasykę z tanecznym vibem. I przy okazji zrobić coś jeszcze pożytecznego dla planety. „Każdy etap jakiejkolwiek produkcji muzycznej generuje emisję dwutlenku węgla do atmosfery i jestem tego świadomy. Moją misją było napisanie i wyprodukowanie albumu z zerowym śladem węglowym” – mówi i rzeczywiście proponuje nam płytę nagraną w napędzanym energią odnawialną londyńskim Baltic Studio, i tylko w wersji cyfrowej. Ciekawostka? Na pewno. I nikomu nie zepsuje atmosfery.
Himalaya Collective „Nebula”, U Know Me Records
„Na tej płycie pojawia się aż 21 producentów. Jeszcze w czerwcu, gdy Szatt podesłał mi ten materiał, nie znałem ich wszystkich” – mówi o nowym wydawnictwie w katalogu U Know Me Groh, czyli szef wytwórni. I najlepiej, jeśli „Nebulę” potraktujemy w podobny, edukujący sposób. Za album odpowiada Himalaya Collective – ekipa zakochanych w eksperymentalnej muzyce elektronicznej producentów, która Groha - jak zgaduję - przekonała do siebie przede wszystkim różnorodnością materiału. Ale nie powinna tylko jego – wydany (na klasycznym czarnym, ale też w limitowanej edycji do 100 sztuk – na pięknym, świecącym w nocy winylu!) przez UKM krążek to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą być z polską sceną bitową na bieżąco.
Pin Park „Doppelganger”
Państwo wybaczą, ale przy tej grupie nie będę się specjalnie silił na własne piękne słowa. Zrobił to już za mnie Anders Fridén z kapeli In Flames: „Słuchając Pin Park mam to samo uczucie, kiedy pierwszy raz słyszałem Kraftwerk. Nie chodzi o to, że brzmią tak samo, ale obie grupy mają to coś wyjątkowego, co wciąga cię jako słuchacza i sprawia, że chcesz słuchać więcej”. Ale spokojnie – duet, który tworzą Maciek Bączyk (Robotobibok, Kristen) i Maciek Polak (2g), nie gra jak Anders metalu. Kocha natomiast syntezatory modularne i ciepłe, analogowe brzmienie, które przez całą płytę „Doppelganger” niesie się równie pięknie, co podczas najlepszego festiwalu z muzyką elektroniczną, który miałby nigdy się nie kończyć. Masz rację Anders, chce się tego słuchać więcej, i więcej.
Baasch „Noc”, PIAS
Niech cię nie zwiedzie ten tytuł – choć inspirowana faktycznie życiem nocnym, to nowa płyta Baascha sprawdza się jako podkład o każdej porze. W wywiadzie udzielonym jeszcze przed premierą tego krążka, producent mówił mi, że uwielbia poranki: „Najbardziej te momenty rano po pierwszej kawie, kiedy dostaję strzał adrenaliny”. I wtedy, a sprawdziłem, jego „Noc” również działa. Jego muzyka – o czym też wspominał – faktycznie jest na tyle plastyczna, że pozwala odciąć się od wszystkiego, co realne. I przy okazji zafundować sobie kilkadziesiąt minut może nie medytacji, ale na pewno przyjemnego czasu z piosenkami, do których chce się za chwilę wracać. Także ze względu na język polski, który na „Nocy” szczęśliwie zastąpił u Baascha teksty śpiewane po angielsku. Tak jest dużo lepiej.
Frele „Hehe”
Jak brzmi „Hello” Adele po śląsku? „Achim”. A „Despacito” Luisa Fonsiego? „Dejta cicho”. Kto nie wierzy, niech sprawdzi tutaj. Bardzo też możliwe, że dobrze znasz już te covery, bo w sieci cieszą się one sporą popularnością od kilku lat. Stoi za nimi grupa w składzie: Marta Skiba, Marcelina Bednarska i Magdalena Janoszka, czyli trójka dziewcząt, które po wykonaniu jeszcze własnych (czytaj: śląskich) wersji piosenek Miley Cyrus, Lenny’ego Kravitza czy Ellie Goulding, w końcu wzięły się za nagranie autorskiego materiału. Dobry żart u nich pozostał, ale bywa też gorzko: „Niby coś tam dziewczyny śpiewają / Ale lepiej rodziłyby dzieci / Za robotę by się wzięły lepiej / Ale widać kasa z YouTube’a leci (…) Wara ukrytym opcjom niemieckim, widać to trochę niedorobione / Gdybyś ryja nie miała okropnego, za darmo wziąłbym cię za żonę”. Za płytę Frele koniecznie trzeba się wziąć i zapłacić, bo to pozycja bardzo na polskim rynku odświeżająca. Brawa z tego miejsca dla produkującego ją Michała Kusha (brawa też dla udzielającego się tutaj gitarzysty Piotra Rubika – obaj grają w składzie z Darią Zawiałow) – wyszedł wam dzisiej fajny pop z tlenem, hehe.
Bennelux „Old To The New”, Astigmatic Records
Zaczynałem Taco Hemingwayem, kończę… mixtapem, który może być ratunkiem dla wszystkich tych słuchaczy, którzy w nowym hip-hopie nie słyszą dziś niczego ciekawego. Interesująco wygląda już sam opis wydawnictwa: „Muzyka hiphopowa zawsze miała być muzyką progresywną, czerpiącą elementy z przeszłości, aby stworzyć coś świeżego. Bennelux dba o to, aby ich mixtape nie był pozbawiony tych cech, w przeciwieństwie do wielu współczesnych rapów”. Odważnie, co? Ale ludzie, którzy za tym stoją, wiedzą, o czym mówią. Bennelux, czyli duet Benncart & Lux Familiar, funduje „sentymentalną podróż przez kulturę, która zapoczątkowała nową falę artystów – od grafików, malarzy, reżyserów i tancerzy po producentów muzyki elektronicznej”. Czyli przypomina tym mixtapem, jaka kiedyś była rola hip-hopu: jak inspirował innych i wpływał na tworzenie się nowych gałęzi muzycznej sztuki. Także jungle, juke’a i footworku, w których Bennelux się specjalizuje. Dla starych i młodych. Byle z dobrą kondycją.