WCK Skład Kru
© WARSAWSTYLE
Muzyka

WCK: Hiphopowa pełna chata

Ryfa Ri, Kuba Knap, Mada i reszta brygady WCK zdradzają nam, jak powstawały ich najnowsze kawałki, rzucając przy tym oczywiście serią ciekawych anegdot.
Autor: Marcin Misztalski
Przeczytasz w 9 minPublished on
Czym jest WCK? „Bądźmy szczerzy. To skrót kilku przypadkowych słów wymyślonych na imprezie” – przyznawali niedawno. Słowa może i są przypadkowe, ale kryją się za nimi zdecydowanie nieprzypadkowi artyści. Tacy, którzy na scenie i w życiu widzieli już niejedno. Jakieś wątpliwości? Odsyłamy do ich bogatych dyskografii, które od niedawna wzbogaca też wspólny album „Skład Kru”.
Diana: Przyjechałam do Lipin [miejscowość, w której grupa realizowała swój ostatni album – przyp.red.] przygnieciona wydarzeniami z 2019 roku. Byłam w dołku i powiedziałam sobie, że przyszły rok będzie zajebisty... Przyznam, że nie było trudno w to uwierzyć z takim hiphopowo-rodzinnym klimatem, jaki razem stworzyliśmy. Na chacie muzyka leciała w kółko, a tempo powstawania kolejnych kawałków było kosmicznie szybkie. Do tego smaczne jedzenie i sami swoi. Mówi się, że jak spędzisz noc sylwestrową, taki będzie twój następny rok. Ja chciałam mieć w nim dużo pracy, więc wzięłam ze sobą do Lipin maszynkę do dziarania. Od wieczora wrzucałam pod skórę znak WCK. W momencie, gdy na zegarze wybiła północ, tatuowałam akurat żebra Emila. Prowizoryczne studio skonstruowałam na stole, przy którym jedliśmy, tworzyliśmy i rozmawialiśmy. Ostatnia, około drugiej w nocy, dziarała się Ryfa. Wówczas prawie cała ekipa wrzuciła sobie na ciało po małym WCK.
Mada: W sylwestra przyjechali do nas nasi bliscy i właśnie wtedy pracowaliśmy nad utworem „Lazy One grała funk”. Pamiętam, w jakim szoku była moja dziewczyna, gdy zobaczyła, jak pracujemy. Przez pierwsze sześć godzin od jej przyjazdu bit leciał w kółko, a wszyscy byli zajęci pisaniem, baunsowaniem i tworzeniem. Byliśmy rozrzuceni po włościach. Knap siedział ze mną przy stole biesiadnym, Emil na schodach, Ryfa ze Szwedem SWD w studiu, a Kajetan był gdzieś na spacerze. Słychać było tylko szalone plumkanie od Dadiego - jak w jakimś transie. Muszę jeszcze wspomnieć o kawałku „Nie umiem ci powiedzieć”. W momencie, gdy miałem napisane pierwsze wersy, zaproponowałem ekipie pomysł na cięższy numer. Kiedy pojawił się refren, poczułem dysonans pomiędzy moją wrażliwą przekminką a infantylnym refrenem. Dziś uważam, że jest to jeden z moich ulubionych kawałków na płycie. Zarówno się przy nim rozczulam, jak i śmieję. Myślę, że jest to definicja hitu z przekazem!
Gruby Józek: W nocy z 30 na 31 grudnia udało mi się, niczym wybornemu karatece, obrócić słabość w siłę i pokonać wroga jego własną bronią. Przyszło mi się zmierzyć z totalnym zmęczeniem i brakiem czasu. O piątej rano miałem powrotny pociąg do Warszawy. Nagraliśmy już kilka kawałków i powiedziałem sobie: „napij się whisky grubasku, nic już nie nagrasz. Jest środek nocy, dużo już zrobiłeś, a i tak zaraz musisz wstać”. Poszedłem więc wypić sobie drinka do studia, w którym był akurat Szwed i Adaś. Mada był w trakcie składania refrenu. Szwed uważnie słuchał jego rapowania. W pewnym momencie puścił turbo podkład, brzmiący niczym żywcem wyjęty z płyty producenckiej Waca i kazał mi zaśpiewać to, co poskładał Mada. Miałem pewien opór, bo w refrenie padają słowa: „palę stuff rzadziej niż jetlife”. Nie chciałem wyśpiewać takiej wersji refrenu, gdyż obecnie w ogóle go nie palę. Szwed spokojnym głosem, niczym mentor, rzekł, bym skończył pie*dolić i po prostu go zaśpiewał. Posłuchałem go i... tak powstał refren „Dobrego lajwu”. (śmiech) Zajarałem się nim oporowo i od razu wpadł mi do głowy pomysł na zwrotkę. Skończyłem nagrywać około czwartej rano. Po prawie trzech dobach praktycznie ciągłej pracy twórczej ruszyłem na pociąg nawalony adrenaliną bardziej niż łychą... Nie spędziłem z ekipą sylwestra, ale wróciłem do nich zaraz po Nowym Roku.
Ryfa Ri: Przechodząc obok salonu usłyszałam, jak Emil kombinował już coś z bitem do „Bulletproof”. Z miejsca pokochałam ten podkład! Porozmawialiśmy o tym, co czujemy. Emil zdaje się miał już koncepcję na kawałek - mówił, że będzie m.in. o tym, że 2019 rok nie dał nam rady. Miałam wtedy potrzebę umocnienia się i nawinięcia sobie takiej „tarczy”. Podkręcaliśmy się nawzajem. Przyznaję, że będąc tam i pisząc te wersy, mierzyłam się z chyba najgorszymi demonami mojego życia. Po cichu zamykałam się w duchu i... w kiblu, żeby szlochać i uginać się pod ciężarem swojego krzyża. Wtedy nie czułabym się komfortowo, wylewając swój ból na ziomków, bo każdy miał własne szambo, a przecież do zrobienia była jeszcze robota. Postanowiłam wraz z każdym wersem tej zwrotki, stanąć do walki z moimi demonami. Pisałam dzięki pozytywnym wibracjom, akceptacji ekipy i mojemu wrodzonemu instynktowi działania. Wzięłam zamach. Walka trwa do dziś. Jak to często bywa w naszej ekipie, to na bicie porozmawialiśmy otwarcie. Z kolei zwrotkę do „Lazy One grała funk” wymyśliłam biorąc długą, odprężającą kąpiel. Przed wejściem do wanny dowiedziałam się, jakie samogłoski są jeszcze wolne, zostało mi „o”. Za drzwiami słychać było sylabizujących kolegów „a-a e-e u-u”. „Naokoło mnie mokro. No to elo fokom! Przypomniało mi się moko” - to przykład, jak mózg potrafi pięknie i abstrakcyjnie kojarzyć znajome rejony z tu i teraz. No i jakie spontaniczne wersy powstają, kiedy nie mam ze sobą kartki i długopisu.
Skrubol: Jako naczelny smoker ruszyłem do pobliskiego miasta ogarnąć jakiś pakiecik. Przed wyjazdem Mada sprzedał mi patent na numer pod podkład flvwxss’a. W drodze cały czas go sobie słuchałem i wymyślałem wersy. Szybka akcja, półtorej godziny i zadowolony wracam na miejscówkę. Wchodzę na chatę i okazuje się, że kawałek „Weź się od siebie” jest już skończony. Tak wjechał mi ten track, że uznałem, iż nie muszę do niego już nic dodawać, bo jest kompletny. Zamuliłem, ale przynajmniej nie musiałem sobie mówić: „Weź się od siebie odpie*dol”. (śmiech) W ostatni dzień nagrywek idąc na górę do studia, zaczepił mnie Mada i zapytał, czy dogrywam się do „Sami w domu”. Odpowiedziałem mu, że jeszcze nie mam zwrotki, ale po chwili dodałem pół żartem wchodząc do kabiny, że jeśli chce, to może mi ją napisać. Nagrywka zajęła mi jakieś dziesięć minut, schodzę zadowolony na dół, a tam Mada z Knapem mówią, że mają już dla mnie trzynaście wersów zwrotki, którą napisali w moim stylu. Z jednej strony był to ghostwriting, a z drugiej po prostu zajawkowa, ziomalska akcja. Uśmiałem się, gdy przeczytałem ich tekst. Dopisałem trzy linijki i wróciłem do Szweda, dograć jeszcze jedną zwrotkę na nasz album.
Kaietanovich: Na nagrania do Lipin przyjechałem w mega złym nastroju. To było po świętach w grudniu 2019 roku. Tak się złożyło, że święta spędzałem z rodziną w Londynie. Zupełnie wyjątkowo wyjechaliśmy razem na kilka dni, bo był to jedyny sposób na spędzenie świąt w rodzinnym gronie. Ale nie będę się wdawał w szczegóły. W każdym razie te rodzinne święta, to był totalny niewypał. Z Londynu przyjechałem prosto do Lipin. Nagrywamy płytę, a ja jestem wewnętrznie kompletnie rozbity. Wku*wienie wymieszane ze smutkiem to wspaniały koktajl - w sam raz do rapowania. Ale nie chciałem psuć wajbu reszcie ekipy, więc jarałem dużo szlugów, chodziłem na spacery i jakoś tam udawało mi się maskować tego smutnego wku*wa. W końcu, w którymś momencie, padł temat „Weź się od siebie odpie*dol”. A to było dokładnie to, co chciałem wtedy wykrzyczeć w twarz pewnej bliskiej mi osobie. I chyba nawet nie słuchałem do końca, o czym ma być ten numer, albo zwyczajnie nie skumałem od razu. W każdym razie wrzuciłem bit na słuchawki, wyszedłem na ganek i wyrzygałem te wszystkie emocje na kartkę. Ulga! Nagrałem i jeszcze większa ulga! Siedzi. Tylko potem się okazało, że wedle planu to ja miałem to nawinąć do siebie, a nawinąłem do kogoś. No i kurde głupio. Ale zaraz, zaraz... Ostatecznie wyszło, że ta cecha, o której napisałem w kontekście pewnego osobnika z mojej rodziny, to też jest totalnie moja cecha! I koniec końców, wystarczyło zamienić jedno słowo, żeby zwrotka pasowała do pomysłu. Magia. I jeden z wielu razy, kiedy rap stawał się autoterapią.
Kuba Knap: Ja mam z kolei anegdotkę związaną z kawałkiem „Chata obok pierdla” z krążka „Still kruzyn”. Pod umówioną miejscówkę dojechaliśmy nad ranem prosto z poprzedniego koncertu. Był mróz jak cholera. Nasza ekipa znajdowała się w kilku furach, więc trzeba było chwilę czekać i nawigować. Na szczęście niezawodny Ninjah czekał na nas zorganizowany i w dobrym nastroju. Wynajęty specjalnie na tę okazję kwadrat mieścił się między klubem a pierdlem. Jako że w środku zaczęliśmy srogo dymić, to niektóre okna były otwarte wręcz na stałe - przez co niektórzy prawie nie zasnęli, okutani w koce. Na śniadanie wpadli Mej, Dwuseta i ziomale, a my już zaczynaliśmy być w hiphopowym sztosie. Wybór podkładu poszedł gładziutko, potem to już nawet nie bardzo pamiętam... Ja to w ogóle pamiętam mało szczegółów z samych nagrywek, raczej klimat, a klimat był rewelacyjny. Wszystkie kąty chaty zapełnione ziomalstwem, mikrofon na środku pokoju, żarty, tańce i w ogóle zajawa. Wjeżdżaliśmy swoje krótkie wejścia praktycznie na raz i zmienialiśmy się przy mikrofonie jak naboje w magazynku. Ledwo skończyliśmy nagrywać numer i poszliśmy na próbę przed koncertem. Mej zdążył jeszcze wyeksportować pilota, dzięki czemu po koncercie, na rozpoczęcie seta usłyszeli go premierowo ludzie w klubie. To była przepiękna scena. To naprawdę świetne uczucie, gdy dwieście osób buja się do kawałka nagranego chwilę wcześniej.