Mateusz Zajączkowski w akcji
© Bartek Woliński
MTB

Mateusz Zajączkowski o drodze na Red Bull Rampage i Red Bull Full Moon

Jak zaczęła się jego przygoda z Red Bull Rampage, co znaczy dla niego kopanie tras i jak będzie wyglądał Red Bull Full Moon w Lublinie? Zapraszamy na wywiad z Mateuszem Zajączkowskim.
Autor: Maciej Świerz
Przeczytasz w 8 minPublished on
Maciej Świerz: Jak to się stało, że wylądowałeś na Red Bull Rampage jako digger Szymona Godźka?
Mateusz Zajączkowski: Wydaje mi się, że zaczęło się od tego, że napisałem do niego z propozycją pomocy przy organizacji Fest Sessions Polska. Zgodził się, na miejscu poznaliśmy się trochę lepiej. Zrobiłem wtedy całkiem konkretną robotę – byłem z siebie zadowolony, ale z tego, co słyszałem, na Szymonie i reszcie chłopaków też zrobiło spore wrażenie to, co zrobiłem z jednym z lądowań. W zasadzie sam, w siedem godzin, zrobiłem duże, dobrze działające lądowanie. Dla niewtajemniczonych może się to wydawać niczym wielkim, ale każdy, kto kopał albo widział hopy w Kudowie, wie, ile pracy wymaga zrobienie dobrze działającej przeszkody. Wydaje mi się, że to trochę zaimponowało Szymonowi i docenił to, jak bardzo mi zależy. Wiedział też, że wyjazd na Red Bull Rampage to był mój życiowy cel, więc postanowił mi pomóc go zrealizować. Jestem mu za to naprawdę ogromnie wdzięczny.
Jak rozumiem, w tym roku też wybierasz się do Utah?
Tak, zgadza się! Bardzo się jaram!
Jak trudna jest to misja? Da się to porównać do jakiejkolwiek pracy fizycznej, którą “normalny człowiek” może sobie wyobrazić?
Ciężko powiedzieć, bo ja do kopania jestem dość mocno przyzwyczajony. Większość – jeśli nie cały – wolny czas poświęcam na kopanie i rozwijanie swojej miejscówki, więc ciężka praca fizyczna nie jest mi obca. Dodatkowo w ubiegłym roku nie mieliśmy aż tak trudnej misji, bo Szymon swoją linię miał w zasadzie gotową. Te dwa tygodnie na miejscu były dość spokojne – nie musieliśmy stawiać wszystkiego od zera, tylko wprowadzić kilka konkretnych poprawek. Oczywiście kopanie w 40-stopniowym upale nigdy nie będzie lajtowe, ale szczerze mówiąc, spodziewałem się czegoś o wiele, wiele trudniejszego.
W historii bywało już tak, że diggerzy dostawali dziką kartę i trafiali na listę startową. Dopuszczasz do siebie myśl o starcie w Red Bull Rampage jako zawodnik?
Jak pierwszy raz pojechaliśmy na górę zobaczyć zonę z 2023 roku, to przeszło mi to przez myśl. To część góry, z którą mam taką emocjonalną więź – w 2013 roku Kelly McGarry zrobił tam legendarnego flipa nad kanionem. To było coś, co mnie mocno inspirowało, więc bardzo się cieszyłem, że mogłem to miejsce zobaczyć na żywo. Gdy stanąłem tam na górze i zobaczyłem te hopy i dropy, zacząłem się zastanawiać, jak ja sam mógłbym się po tym poruszać. Szczerze mówiąc, byłem trochę zdziwiony, że nie wpadłem w panikę – raczej myślałem o tym, jak to wszystko działa. Patrzyłem na to jak na wyzwanie. Zawsze marzyłem, żeby w ogóle tam pojechać, a kiedy się udało, zacząłem myśleć o tym, że kolejnym etapem byłby właśnie start w zawodach. To moje wielkie marzenie, które mam nadzieję kiedyś spełnię. W Rampage najbardziej podoba mi się to, że każdy buduje swoją linię pod siebie. Często zdarza się, że dwóch najlepszych zawodników, którzy zajmują podium, ma tak różne linie, że jeden nie przejechałby trasy drugiego i odwrotnie. To dużo ciekawsze niż klasyczny slopestyle, gdzie wszyscy muszą pokonać ten sam tor i różnią się tylko trikami.
Kiedy zacząłeś jeździć i kopać trasy?
Na rowerze zacząłem jeździć w 2015 roku. Tyle że bardzo szybko się połamałem i cały sezon przesiedziałem w domu. Z tym początkiem wiąże się w ogóle fajna historia – bardzo chciałem zacząć, ale nie było mnie stać na profesjonalny sprzęt. Jeździłem na komunijnym rowerze siostry, który szybko rozwaliłem. Lokalna, trochę starsza ekipa postanowiła wtedy zrzucić się na rower dla mnie. Dali mi go i powiedzieli, że zapłatą za niego ma być mój progres. To zdanie bardzo we mnie zostało. Do dziś im co jakiś czas wysyłam aktualizacje – czy to o tym, że dostałem zaproszenie na Fest Sessions u Szymona Godźka, czy że nauczyłem się nowej sztuczki, czy w końcu o tym, że pojechałem z nim na Rampage. Chcę, żeby wiedzieli, że dzięki nim mogę spełniać swoje marzenia. Jeśli chodzi o kopanie – to zaczęło się od trochę mniej fajnej historii. Nie dogadałem się z ekipą, z którą jeździłem – mieliśmy rozbieżne wizje, ja chciałem dalej progresować i ostatecznie musiałem znaleźć swoje miejsce. Ale tak chyba musiało być – tamte hopy po prostu przestały mi wystarczać. W okolicach 2020 roku zacząłem budować swoje miejscówki. Najpierw jedna, później zostaliśmy z niej wyrzuceni, no i finalnie jesteśmy teraz w jeszcze innym miejscu.
Czym dla Ciebie jest kopanie tras rowerowych? Wiem, że różni riderzy i diggerzy bardzo różnie do tego podchodzą.
Dla mnie kopanie to coś, co po prostu muszę robić, żeby mieć na czym jeździć i się rozwijać. To też okazja, żeby lepiej zrozumieć różne aspekty jazdy. Analizując i budując przeszkody, lepiej wyobrażam sobie, jak zachowa się rower i jak ja muszę zareagować. Często mierzę wszystko i dokładnie analizuję parametry. Dzięki temu, gdy pojawiam się na nowej miejscówce, łatwiej jest mi oszacować, z jaką prędkością muszę najechać i jak rower zachowa się w powietrzu. Nie jest to jeszcze tak precyzyjne, jak bym chciał, ale widzę progres. Muszę też przyznać, że kiedyś byłem bardzo leniwy. Potrzeba budowania swoich spotów i ogarniania wszystkiego zmieniła mnie o 180 stopni. Teraz wiem, że to robota, którą po prostu trzeba zrobić. Staram się kopać praktycznie codziennie i mam takie założenie, że każdego dnia muszę być chociaż o malutki krok lepszy niż poprzedniego. To bardzo mi pomaga.
Jak buduje się takie big-airowe spoty? Wyobrażam sobie, że ciężko zrobić to “na oko”?
Są dwie szkoły. Są ludzie tacy jak Clemens Kaudela, którzy wszystko perfekcyjnie liczą, ustawiają kicker w odpowiednim miejscu i wszystko działa od razu. Ja należę do tej drugiej grupy, która robi wszystko trochę na wyczucie i metodą prób i błędów. Na przykład – wymyśliłem sobie kicker na 3,5 metra wysokości. Ustawiłem go tam, gdzie wydawało mi się, że zadziała i że nie zginę przy testach (śmiech). I w sumie okazało się, że byłem całkiem blisko – przesunęliśmy go o 3 metry i zaczął działać bez zarzutu. Obecna miejscówka trochę spadła nam z nieba. Kiedy skończyliśmy budować na poprzednim spocie, byli z nami riderzy, którzy powiedzieli, że w okolicy jest las z potencjałem. Sprawdziliśmy go, znaleźliśmy właściciela, który okazał się super człowiekiem – i od 2020 roku budujemy tam nasz spot. Jestem mega wdzięczny, że mamy takie miejsce do treningu.
W wielu miejscach w Polsce na takich “secret spotach” są organizowane luźne jamy. Bierzesz udział w takich imprezach?
Mateusz w akcji na Fest Sessions Polska

Mateusz w akcji na Fest Sessions Polska

© Johannes Bitter

Staram się odwiedzać takie miejscówki i eventy, chociaż ostatnie dwa lata bardzo mocno skupiłem się na pracy nad sobą i trochę się “schowałem do swojej piwnicy”. Tak naprawdę jeździłem tylko na Fest Sessions i Rampage’u, a poza tym głównie u siebie. Chciałbym więcej podróżować i odwiedzać różne miejscówki w Polsce w przyszłości, ale dotychczas brakowało na to czasu – wolałem ten czas wykorzystać na progres i katowanie nowych trików na swoim spocie.
Część tych imprez odbywa się nocą. Zdarzyło Ci się jeździć przy sztucznym oświetleniu?
Tak, mamy na swoim spocie oświetlenie i jeździmy głównie wieczorami. To ciekawe doświadczenie – trochę inaczej ocenia się prędkość i punkty odniesienia. Na Fest Sessions w zeszłym roku chłopaki próbowali latać z czołówkami. Przemek Abramowicz odblokował całą dużą linię, bo miał wtedy naprawdę świetną wczutkę.
Słyszałem, że 26 lipca u Ciebie na miejscówce szykuje się coś ciekawego. Opowiesz o tym?
Tak! Razem z ekipą Red Bulla organizujemy u mnie przystanek Red Bull Full Moon. To będzie luźny jam z kilkoma nagrodami, ale najważniejszym elementem będzie nocna jazda – coś takiego nie zdarza się często. Pełna zajawka nie tylko dla dużych rowerów – na miejscu będzie też ekipa dirtowców. Motyw przewodni to po prostu dobra zabawa i progres w fajnej ekipie. Trasa jest wymagająca, więc będzie można się zgłosić, ale ostateczną decyzję o dopuszczeniu do jazdy podejmę razem z dwoma sędziami.*
Brzmi kozacko. Po Red Bull Full Moon masz jeszcze prawie trzy miesiące przed Rampage. Co planujesz w tym czasie?
Na pewno chciałbym nagrać porządny edit – już tak na poważnie, w bardzo dobrym stylu. To pewnie wydarzy się w sierpniu. Resztę czasu chcę poświęcić na przygotowania do kopania na Red Bull Rampage – dalej będę jeździł i kopał, ale pojawi się też sporo siłowni. Chcę być naprawdę dobrze przygotowany fizycznie na to, co nas czeka w Stanach. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby nie wytrzymać siłowo i zawieść Szymona i ekipę – więc będę cisnął tak mocno, jak dam radę.
Brzmi ambitnie! Trzymam kciuki i do zobaczenia na Red Bull Full Moon.
Do zobaczenia!

Dowiedz się więcej

Red Bull Full Moon 2025

Pięć przystanków, trzy dyscypliny, sportowa przygoda przy blasku księżyca. Wpadajcie na Red Bull Fulll Moon - będą rowery, siatkówka plażowa i wspinaczka. Każdy znajdzie coś dla siebie!

Info o evencie