Zamieszkana jaskinia
© Zdzich Rabenda / Takie tam Z tripa
Eksploracja

A gdyby tak rzucić to wszystko i… zamieszkać w jaskini?

Zdzich Rabenda poleciał na Teneryfę i urządził się w skalnej grocie. Na brak wygód nie narzeka. Ale rozmowa z nim stała się okazją do zastanowienia, co w znaczeniu słowa „dom” jest naprawdę istotne.
Autor: Krystian Walczak
Przeczytasz w 20 min
Zwiedził kawał świata. W drodze na Przystanek Woodstock najpierw zjechał rowerem, a potem przepłynął kajakiem, praktycznie cała Polskę. Jeszcze niedawno pracował jako przewodnik po Islandii. Adrenaliny szukał wspinając się na aktywne wulkany. W kraju najczęściej można było się z nim spotkać na festiwalach podróżniczych, albo przy okazji prowadzonych przez niego prelekcji. Ponad pół roku temu poleciał na Teneryfę, gdzie zamieszkał w jaskini. Okazało się, że to coś więcej niż ucieczka od cywilizacji. Wprost przeciwnie. Wyciągnął ze swojej przygody lekcje, którymi teraz może dzielić się z innymi. Ze Zdzichem Rabendą porozmawialiśmy o wadach i zaletach życia współczesnego jaskiniowca oraz o tym, gdzie tak naprawdę leży trudność w zbudowaniu miejsca, które można nazwać domem. Nasza rozmowa nie raz zbaczała na temat wtórnego wykorzystania różnych rzeczy, czy kwestie bezpieczeństwa i poczucia komfortu.
Ostatnio pisałeś na swoim fanpage’u o czasie i tym, jak bardzo go sobie cenisz. Tymczasem jesteś rozchwytywany. Ciągle udzielasz wywiadów, dzisiaj też prowadziłeś jakąś rozmowę tuż przed naszą. Jak wykorzystujesz, spędzasz swój czas na co dzień?
Muszę się przyznać, że od kilku tygodni wieść o moim jaskiniowym życiu rozchodzi się po świecie i obecnie dużą część mojego czasu poświęcam na opowiedzenie o nim. W ciągu najbliższych dwóch trzech dni będę prowadził lekcje dla uczniów mówiąc im jak żyć w naturze – ekologicznie i świadomie. Ale czasu mam troszkę więcej, a Teneryfa oferuje bardzo dużo różnych form jego spędzania. Przez ostatnie kilka miesięcy miałem okazję próbować przeróżnych form hikingu. Przeszedłem pieszo przez całą wyspę - jakieś 140 km w ciągu kilku dni. Troszeczkę się wspinamy. Jest dużo możliwości do nurkowania. A jakby tego było mało, dołożyłem sobie wolontariat w miejscu nazywanym Tenerife Horse Rescue and animal sanctuary – to coś w rodzaju schroniska, co nazwano sanktuarium dla zwierząt. Tam wykonuję przeróżne prace dzieląc się moimi umiejętnościami, a przy okazji uczę się nowych.
Jaskinia z widokiem

Zdzich Rabenda w swoim domu

© Zdzich Rabenda / Takie tam Z tripa

Po facecie, który decyduje się zamieszkać w jaskini można by się spodziewać, że chciałby zachować więcej prywatności i raczej odciąć się od ludzi. Dlaczego w ogóle chcesz dzielić się z innymi tym, co robisz?
Do podzielenie się jaskiniowym życiem musiałem dojrzeć. Przez ostatnie półtora roku nie wykazywałem większej aktywności w social mediach. Miałem taki moment, kiedy chciałem na trochę odciąć się od internetu - oczyszczając się z zalewu informacji, którymi jesteśmy bombardowani każdego dnia. Ale to, że nie było mnie w internecie, nie oznacza, że życie tutaj się nie toczyło. Było wręcz przeciwnie. Odwiedziło mnie kilkadziesiąt osób – głównie z Polski, ale nie tylko. Wszyscy byli zachwyceni tym miejscem, często zaskoczeni okolicznościami przyrody, czymś oderwanym od świata, od systemu, w którym nauczyliśmy się funkcjonować poprzez wykupywanie różnych usług i świadczeń. Przez cały ten czas byłem konsekwentnie przekonywany do tego, żeby podzielić się tym, jak wygląda życie w baranku – bo tak pieszczotliwie nazywamy tutejsze wąwozy, w których mieszkają ludzie. No i rzeczywiście, gdy tylko zgodziłem się na rozmowę ze znajomym – dla "Tygodnika Powszechnego" - nagle dostałem ogromny zastrzyk pozytywnych informacji i motywacji. Poczułem, że to może rzeczywiście komuś zrobi dobrze – poprawi humor, czy zainspiruje do ruszenia się z miejsca, albo zmiany przyzwyczajeń i nawyków. Zdecydowałem się ponownie wejść w ten mainstreamowy świat, żeby się tym wszystkim podzielić.
Ty żyjesz dość aktywnie. Ludzie, którzy cię odwiedzają to także aktywne osoby, często podróżnicy tacy jak ty, dla których życie na łonie przyrody przez jakiś czas nie jest problemem. Ale chyba nie ma się co obawiać, że nagle miliony Polaków zechcą pójść twoim śladem i zajmą wszystkie okoliczne jaskinie. Umówmy się, że w mainstreamie Teneryfa kojarzy się głównie z leżakiem, plażą i drinkiem w dłoni. Tymczasem powiedz mi, jak wygląda twoje życie na łonie przyrody? Tak jak dawniej, że natura dyktuje ci co masz robić? Wstajesz ze wschodem, kładziesz się spać z zachodem słońca? Czy raczej tempo życia regulują telefony, internet i właśnie znajomi, którzy cię odwiedzają?
Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Niezależnie od tego, jakich udogodnień byśmy nie wprowadzili, to zawsze natura będzie dyktowała warunki. Każdego dnia przypomina nam o tym, że jesteśmy tutaj tylko gośćmi, a nie twórcami reguł życia na jej łonie. Możemy to odczuć na własnej skórze, na wszystkie możliwe sposoby – czy to przez rosnącą wraz ze wzrostem temperatury olbrzymią liczbą much i komarów, czy zabezpieczenie żywności przed mrówkami, albo myszami, z którymi to ostatecznie poradził sobie kot. Jest też dużo ptaków, które wydają dźwięki tak nieprawdopodobne i głośne, że absorbują uwagę na cały wieczór. No i do tego dochodzą wszystkie zjawiska naturalne, takie jak Kalima, czyli wiatr znad Sahary – bardzo silny i ciepły, który ma w sobie drobinki piasku. Powoduje wzrost temperatury powietrza i zabarwia niebo na kolor pomarańczy. Ponieważ jaskinia jest niemal na szczycie góry, robi się wówczas post apokaliptycznie. Są też inne silne wiatry. Teraz przechodzi sztorm Lola. Niektóre powodują, że części domu trzeba szukać kilkadziesiąt metrów dalej.
W tej chwili czuję zupełny spokój
Zdzich Rabenda
Teneryfa w obiektywie Zdzicha Rabendy

Teneryfa

© Zdzich Rabenda / Takie tam Z tripa

Udogodnienia technologiczne wpłynęły na tryb życia. Gdy zaczęliśmy tutaj mieszkać, wieczorami najczęściej siedzieliśmy przy świetle świecy. Zachód słońca przychodził też dużo wcześniej i wcześniej chodziłem spać, a budziłem się ze wschodem słońca. W tej chwili mam instalację fotowoltaiczną i prąd. Pod stropem jest zainstalowana żarówka. Wczoraj na projektorze, na kilkumetrowym ekranie zrobionym z prześcieradła odpalaliśmy filmy na Netflixie. Z jednej strony zderzasz się więc z przyrodą, a z drugiej znacząco na moje życie wpływają udogodnienia, z których korzysta większość z nas, takie jak dostęp do internetu, przeróżnych urządzeń itp.
Jak już mówimy o praktycznych stronach życia, powiedz jak przechowujesz jedzenie, jak często musisz chodzić do sklepu…? Wiem, że wodę musisz sobie przynosić z dołu.
Do sklepu chodzimy bardzo, bardzo rzadko. Najczęściej chodzimy za sklep. Większość jedzenia, które tutaj przechowuję, pochodzi z recyklingu. Są to produkty, które z różnych powodów zostały wyrzucone przez supermarkety. Muszę się mocno natrudzić, żeby przechowywać jedzenie. W tej chwili mam obok siebie walizkę podróżną zamykaną na zamek, w której znajdują się worki z 10 kg makaronu, kilkoma kilogramami ryżu. Obok znajdują się pozamykane w siatkach i workach na zamek kolejne zapasy z mąką, soczewicą, płatkami i różnymi innymi produktami. Mam dużo skrzynek, które są podwieszone pod stropem jaskini – osobno pieczywo, produkty sypkie itd. Bardzo ważne jest, żeby zabezpieczyć to przed słońcem. Wybrałem do życia miejsce, w którym przez większość dnia mam cień, ale wszystko musi być na odpowiedniej wysokości bo pod wieczór słońce zagląda do wnętrza. Stała temperatura pokojowa w ciągu dnia wynosi od 22 do 25 stopni Celsjusza. W nocy rzadko spada poniżej 18 stopni. Także warunki do przechowywania żywności są, ale mam jej bardzo, bardzo dużo. W tej chwili, gdybym musiał zabunkrować się w jaskini, swobodnie mógłbym przeżyć nawet kilka tygodni i nie byłoby to życie na skraju głodu. Jest lodówka turystyczna - choć do instalacji fotowoltaicznej mamy akumulator, który umożliwiłby działanie zwykłej, również w nocy. Postanowiłem jednak, że wszystkie rzeczy, które stanowią o wyposażeniu tego miejsca, to będą rzeczy, które znajdę. Nie wydawałem na nie żadnych pieniędzy. Każdą z nich ktoś kiedyś postanowił przeznaczyć do utylizacji.
Zdjęcie z Teneryfy

Teneryfa

© Zdzich Rabenda / Takie tam Z tripa

Po prostu nie znalazłeś jeszcze lodówki na prąd. Mi jaskinia kojarzy się przede wszystkim z kurzem i brudem, bo gdy spędzi się noc w środku, często wychodzi się całym czarnym na twarzy. I dlatego jestem ciekaw, jak to wygląda u ciebie? Czy udaje ci się utrzymać brud w ryzach, czy w ogóle starasz się jakoś nad tym zapanować?
Zabezpieczenie przed kurzem i pyłem jest istotne, tym bardziej że wieją tu często silne wiatry. Jednym z elementów dekoracji wnętrza jest więc siatka, jaką okrywano drzewa w opuszczonej plantacji bananowców, jakich tutaj wiele. Stanowi doskonały materiał do wyłożenia podłogi. W jaskini sypialnej, która jest praktycznie zabudowaną grotą, znajduje się podłoga z takiej siatki. Nad materacem jest moskitiera – to ciekawostka, że udało mi się dorobić materaca z Sheratona. Dzięki temu w sypialni praktycznie nie ma kurzu. Był gdy pojawiała się kalima. Wtedy po prostu trzeba odkurzać jaskinię. Ale do tego mamy miotełki z palm. Utrzymanie porządku jest o tyle ważne, że kiedy pozwolimy sobie na odrobinę bałaganu, czy zostawienie niedojedzonego posiłku na stole, narażamy się na konsekwencje, takie jak inwazja much, mrówek, czy ptaków. Trzeba w tym wszystkim zachowywać jakąś rutynę i dyscyplinę. W tym pomagają kolejne udogodnienia, takie jak zlewozmywak z kilkulitrowego baniaka z odkręcanym kranikiem. Jest też skała, do której zamocowany jest prysznic z uszkodzonego camel baga. Można się kąpać każdego dnia! Pytanie tylko, czy chce nam się nosić tyle wody aby codziennie brać prysznic - w szczególności, że 20 minut stąd, nad oceanem dostępne są publiczne, całodobowe prysznice. Do tego jest jeszcze toaleta, gdzie staram się dochowywać zasad survivalu, dbając o to, żeby latryna była usytuowana daleko, odpowiednio głęboka i raz na jakiś czas odpowiednio odkażana mieszanką popiołu, ziemi oraz lokalnych roślin endemicznych z rodziny lawendowatych, które też odstraszają muchy i komary. Niczym się ona specjalnie nie różni od tej, jaką można było spotkać lata temu na wsi. Zachowanie rutyny codziennego życia nie jest tak straszne i tak trudne, jak mogłoby się wydawać.
Nie ma tutaj drzwi, kłódki, ani kluczy
Zdzich Rabenda
Wspomniałeś, że 20 minut od ciebie jest plaża i publiczne prysznice. Czy w związku z tym miewasz nieproszonych gości?
Takich miejsc na Teneryfie, jak i na terenie kontynentalnej Hiszpanii, jest dużo. To nie jest nic nadzwyczajnego, że ludzie mieszkają w jaskiniach, szałasach czy wąwozach. Ja akurat żyję w miejscu, które jest naprawdę na uboczu. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Ceną tej lokalizacji jest konieczność wspięcia się niemal na szczyt góry. Jaskinia położona jest nad urwiskiem - prawie pionowym. Trudno ją zobaczyć idąc ścieżką poniżej. Ale też moi koledzy i koleżanki, którzy tutaj mieszkają, nigdy nie skarżyli się na kradzieże, czy utratę jakichś dóbr materialnych. Ci, którzy żyją trochę bardziej na widoku, muszą się raz na jakiś czas liczyć z jakimiś biegaczami, czy spacerowiczami, ale akurat ja mam bardzo dużo prywatności i przez te kilka miesięcy nie miałem ani jednej przypadkowej, nieproszonej wizyty. Nie mówię o odwiedzinach znajomych, czy ludzi, którzy byli tutaj pod moją nieobecność, bo takich było sporo – zawsze w zgodzie i porozumieniu. Nie ma tutaj drzwi, kłódki, czy kluczy. Wszystko opiera się na zasadzie jakiegoś zaufania społecznego. Na początku miałem troszkę obaw, ale z każdym kolejnym miesiącem one się zmniejszały, a w tej chwili mam zupełny spokój ducha.
Czyli to nie jest tak, że jesteś jedynym pustelnikiem na przestrzeni 10 km kwadratowych, tylko jest więcej osób, które zamieszkują jaskinie w okolicach?
Tak, mówimy tutaj o przestrzeni kilku kilometrów kwadratowych. Co do ilości ludzi, nie chcę podawać liczb, bo te często się zmieniają – od tych którzy mieszkają tutaj od wielu, wielu lat, po przechodniów, czy turystów, którzy usłyszeli o takim miejscu, przyjechali w gości do kogoś znajomego i zatrzymali się na kilka nocy, liczba waha się pomiędzy 100 a 150 osób.
Jak małe osiedle domków, czy rozległa wioska…
Bardzo rozległa. Gdybyśmy mieli liczyć gęstość zaludnienia, być może byłaby niższa niż w niejednej miejscowości w Bieszczadach. Natomiast dookoła - z lewej i z prawej strony - znajdują się całe osiedla mieszkaniowe, kompleksy hoteli i domy. Dlatego można powiedzieć, że te „baranki”, wąwozy, w których mieszkają ludzie, są takimi ostojami przyrody i ostojami dla ludzi szukających schronienia w przyrodzie – najczęściej bezpłatnego. W tym przypadku teren jest prywatny, a właściciel, jak mówi legenda, bo nigdy go nie poznałem, nie ma co do tego żadnych zastrzeżeń. Z formalnego punktu widzenia żyjemy tutaj całkowicie bezstresowo.
Zdzich Rabenda w swojej jaskini

Zdzich nadaje "lekcję życia" prosto z jaskini

© Zdzich Rabenda / Takie tam Z tripa

A gdyby ten teren był publiczny? Jakby to wyglądało od strony formalnej - bo pewnie orientujesz się w tym? Czy twoim zdaniem dużo jest miejsc w Europie, nie tylko w Hiszpanii, gdzie tego rodzaju życie byłoby możliwe?
Na południu Teneryfy, całkiem niedaleko stąd, jest miejsce nazywane „hippie plażą”. Jest to jedna z piękniejszych plaż na wyspie i został tam utworzony rezerwat przyrody. W związku z tym, jak i pod pretekstem pandemii, w 2020 roku eksmitowano całą społeczność, która tam żyła. Było to kilkaset osób żyjących na znacznie mniejszym terenie. W miejscach publicznych, dodatkowo w jakiś sposób chronionych prawnie, mogłoby to być problematyczne. Natomiast to, w którym teraz jestem, ciężko byłoby zasiedlić w inny sposób, ponieważ płyną tutaj rzeki okresowe. Deszcz pada kilka razy do roku, ale mimo to trudno byłoby tu zbudować budynki, czy uprawiać ziemię. Skoro nie generuje ono żadnych dochodów, dopóki ludzie żyją w zgodzie z tym miejscem, dbają o to, żeby było estetyczne, nie śmiecą, nie naruszają panujących tutaj zwyczajów, nie martwiłbym się o to. Trzeba jednak pamiętać, że nikt z osób tutaj mieszkających nie ma prawa do tej ziemi i jeśli któregoś dnia trzeba byłoby się stąd wynieść, ludzie po prostu by to zrobili i pewnie znaleźli sobie inne miejsce. To jest też pewna specyfika i według mnie piękno życia w takich okolicznościach. Mimo budowania jakiegoś domu, wszyscy jesteśmy tutaj gośćmi. Myślę, że większość osób cieszy się z tego, że jest tutaj tu i teraz.
W rozmowie w Radiu 357 powiedziałeś coś takiego, że to nie jest tak, że ty wychodzisz ze strefy komfortu, tylko musisz ją sobie od początku zbudować. I to widać chociażby po tym, że tak jak na początku bałeś się, że mogą przyjść nieproszeni goście i zniszczyć ci to, co sobie stworzyłeś, tak z biegiem czasu uczysz się tego, że takie rzeczy raczej się nie zdarzają. Dorabiając też kolejne udogodnienia cały czas tworzysz sobie tę strefę komfortu, do której w bardziej cywilizowanych warunkach dąży się na przykład poprzez zakup nieruchomości, czy budowę domu. Czy to zabiera ci dużo czasu i gdzie są te obszary, że dokładasz kolejną cegiełkę, dorabiasz coś nowego i stwierdzasz, że teraz już jest super, czujesz pełny relaks i komfort, którego szukałeś?
To jest proces, który jest trwały – toczy się cały czas. W chwili, w której tutaj zamieszkałem i znalazłem się przed pustymi grotami, które dawały jedynie schronienie przed deszczem i wiatrem, miałem po prostu dobrą bazę. Każdy kolejny dzień przynosił mniej stresu, a więcej ekscytacji. Wiązało się to z uruchomieniem kreatywności. Chodziło o zapewnienie sobie odpowiedniej ilości wody do życia codziennego, dobrej jakości drewna, stworzenia sobie podłogi, moskitiery itd. To były takie zadania, które każdego dnia ekscytowały i dawały poczucie spełnienia i satysfakcji. Z upływem czasu i rozbudową tego miejsca pojawił się taki moment, kiedy pozwoliłem sobie na więcej wypoczynku i spokoju. Te prace nie zajmują całych dni, ale trzeba znaleźć „w grafiku” czas na wniesienie, przytarganie, znalezienie tych różnych rzeczy. Po okresie kilku miesięcy, kiedy to wszystko było już pod ręką, to życie stało się spokojniejsze. Jednak każdego dnia przychodzi mi do głowy jakiś nowy pomysł. Dla przykładu słońce świeci teraz dłużej i mocniej, niż gdy tu przyjechaliśmy, dlatego teraz stoi przede mną wyzwanie zrobienia jakichś rolet przed wejściem do jaskini, które zabezpieczą wnętrze przed światłem. Z drugiej strony, ta strefa komfortu, którą udało się zbudować, wywołała u mnie potrzebę znalezienia czegoś innego do zrobienia. Jestem dość aktywnym człowiekiem, który lubi nowe wyzwania i jak już jaskiniowe imperium rozrosło się do satysfakcjonujących rozmiarów, a pojawiła się możliwość zdobycia nowych umiejętności, udałem się na wspomniany wolontariat – żeby rzucić sobie nowe wyzwanie. Przynajmniej dla mnie, życie nie polega przecież na tym, żeby siedzieć na kanapie w jaskini i rozmyślać - choć jest to do tego dobre miejsce. W tej chwili patrzę na Ocean Atlantycki, La Gomerę, a każdego wieczoru mam piękny zachód słońca.
Całkiem niedawno moje życie trudno było spakować do dostawczego samochodu. W tej chwili mógłbym je pewnie upchnąć w kilku torbach
Zdzich Rabenda
Zdzicha Rabenda dużo chodził po Teneryfie

Teneryfa

© Zdzich Rabenda / Takie tam Z tripa

A czy twoje doświadczenia z początków w jaskini nie są przypadkiem potwierdzeniem, że ludzie niezależnie od warunków, jednak są tymi zbieraczami, którzy ciągle muszą gromadzić dobra? Tak jak ty znoszą rzeczy w jedno miejsce, żeby móc zbudować sobie komfort.
Zdecydowanie tak! I do tego wystarczy spojrzeć na rozwój cywilizacji człowieka. Już od momentu, kiedy jako ludzie zaczęliśmy żyć w jaskiniach, kilkadziesiąt tysięcy lat temu, człowiek próbował zbudować i chronić swoją strefę komfortu. To często było jedynie palenisko z ogniem i legowisko. Na dobrą sprawę było to dokładnie to samo co tutaj, tylko przez tysiące lat zmieniły się możliwości. Kiedyś trzeba było coś wykuć w skale, własnoręcznie zdobyć jedzenie i jakoś je przechować. To są te same rzeczy, które robię tutaj, tylko korzystam z możliwości, jakie przynosi kapitalizm, technologia itd. Poznałem na swojej drodze ludzi żyjących w sposób bardziej ascetyczny, niemal pustelniczy, ale to bardziej kwestia wyboru. To co będzie dobre dla jednego, dla kogoś innego już niekoniecznie musi takim być. Podzielę się z tobą refleksją, którą usłyszałem od bliskiej mi osoby odwiedzającej Teneryfę od wielu lat. Ludzie, który żyją w „baranku” mają różne etapy życia. Pierwszy to tzw. collector – osoba, która tworzy sobie swoją strefę komfortu bazując na rzeczach dostępnych w otoczeniu, czy udostępnionych przez Babilon, jak symbolicznie lubimy nazywać zurbanizowaną okolicę. Po nim pojawia się etap drugi – wciąż budujesz swoje miejsce do życia, ale szukając rozwiązań bardziej naturalnych. Nie znosisz już tylu rzeczy z zewnątrz, ale wykorzystujesz materiały takie jak kamień, drewno, liście itd. Też w jakiś sposób budujesz sobie strefę komfortu, ale bardziej zintegrowaną z naturą. A potem pojawia się etap trzeci – jesteś takim minimalistą, że przyjeżdżając do jakiegoś miejsca i po prostu wyciągasz karimatę, choć niektórzy rezygnują i z tego. No i możesz tak mieszkać miesiącami nie mając z tym większego problemu. Ja na tej skali jestem gdzieś pomiędzy etapem pierwszym, a drugim – pomiędzy kimś kto zbiera, a kimś kto wykorzystuje możliwości natury. Zauważyłem też z własnego doświadczenia – jeszcze mieszkając w Polsce – że przy każdej kolejnej przeprowadzce potrafię spakować się do coraz mniejszej ilości plecaków. Całkiem niedawno moje życie trudno było spakować do dostawczego samochodu. W tej chwili mógłbym je pewnie upchnąć w kilku torbach i to też jest mój mały, prywatny sukces. Ale całkowite wyzbycie się potrzeby gromadzenia, choć jest możliwe, wydaje mi się zdolnością, którą posiedli nieliczni.
A propos gromadzenia, od lat jesteś freeganinem. To, co niektórzy ludzie lub sklepy zgromadzą w nadmiarze, ty wykorzystujesz później - żeby się nie marnowało. Ale nie wszystko da się znaleźć na zapleczu dyskontu. Jak w związku z tym wyglądają twoje koszty życia? Prąd masz ze słońca, ale chyba nie dociera tu darmowe wifi.
Gdybym musiał odnieść się do liczb, mógłbym powiedzieć, że jest to kwota rzędu 100 euro miesięcznie. Tyle zaspokaja moje potrzeby – hiszpańska karta sim z odpowiednią ilością internetu, czy paliwo do samochodu, który do dyspozycji zostawił mi dobry znajomy i znany himalaista Marek Klonowski - serdecznie go pozdrawiam. Land Rover stoi kilkaset metrów od jaskini! To są koszty, które w przeliczeniu wynoszą kilkaset złotych, ale i tego można by się wyzbyć. Umówmy się, że internet i paliwo do auta nie są niezbędne do życia. Przynoszą jednak ułatwienia. Śmiało mogę zaryzykować stwierdzenie, że 90 procent produktów – od jedzenia przez elementy wyposażenia niezbędne do życia codziennego, kosmetyki, ubrania, buty – to są rzeczy, na które nie ponoszę żadnych wydatków. Co więcej, korzystając z bocznych furtek systemu i tego, jak ogromna jest nadprodukcja wszystkiego w społeczeństwach zachodnich, mogę tym obdzielać dużą ilość osób. Nie tylko udaje mi się bezstresowo żyć na całkiem wysokim poziomie, ale też dzielić się tym z innymi ludźmi. A dzięki temu, że mam samochód, mogę dodatkowo zaopatrywać od kilkunastu do kilkudziesięciu osób w miejscu, w którym żyję. Znam też ludzi, którzy od lat żyją tutaj całkowicie bez pieniędzy rezygnując z pewnych wygód, jak na przykład możliwość swobodnego przemieszczania się na większe odległości – po prostu wszędzie chodząc pieszo. Jest to minimalizacja potrzeb przybierająca formę pewnego rodzaju ascetyzmu.
Zdzich Rabenda

Zdzich jest także wolontariuszem

© Zdzich Rabenda / Takie tam Z tripa

Zastanawiasz się nad zasłonięciem jaskini przed słońcem. Jakie są inne problemy, które masz w tym momencie do rozwiązania i jakie są twoje plany? Zostajesz w jaskini, czy będziesz wyjeżdżał na wakacje?
Zawsze coś jest do zrobienia… Ale nie muszę w tej chwili poświęcać wiele czasu pracom remontowym. Podjąłem już decyzję o przylocie do Polski na okres lata. Na początku rozważałem całkowite rozebranie wszystkiego co zbudowałem i przywrócenie jaskini do formy pierwotnej, ale chętnych do zamieszkania w tym miejscu jest bardzo dużo. Zostanie ono przekazane pod opiekę. Być może, jeżeli życie na to pozwoli, uda się tu wrócić. Jednak ostatnie kilka miesięcy spowodowało, że choć wciąż rozmawiamy o tej strefie komfortu i ciągłym jej rozbudowywaniu, przestałem przywiązywać dużą wagę do miejsca, do wiązania się z nim, czy z konkretnym budynkiem. Tam, gdzie raz w tygodniu przyjeżdżam pracować jako wolontariusz nie było możliwości zatrzymania się, bo wszystkie miejsca noclegowe były wykorzystane. W związku z tym musiałem wybudować sobie nowy dom. Zrobienie tego z wykorzystaniem naturalnych surowców zajęło cztery dni. Choć nie jest to luksusowy penthouse, to przyjemne miejsce do życia. Fakt, że powstało w kilka dni przewartościowało pewne rzeczy w mojej głowie. Teraz, po dłuższej przerwie chcę się spotkać z rodziną i przyjaciółmi w Polsce. Mam też sporo planów zawodowych. W zeszłym roku miałem przyjemność organizować festiwal ekologiczno-podróżniczy Off Travelers w woj. Zachodnio-pomorskim. W tym roku, jeśli ze względu na sytuację epidemiczną uda się zorganizować to wydarzenie, mam nadzieję, że pomiędzy 1 a 4 lipca będę mógł zaprosić ludzi na spotkanie twarzą w twarz, gdzie podzielę się tym, co lubimy i potrafimy robić, czyli wiedzą na temat podróży, ekologii oraz świadomych wyborów życiowych. Mam też sporo planów terenowych. W ostatnim czasie zakupiłem kilka kajaków dmuchanych, którymi chciałbym popływać po polskich rzekach. A jakby tego było mało, jak wszyscy wiemy, niedawno wybuchł wulkan na południu Islandii. Wulkany, zwłaszcza Islandzkie, są bliskie mojemu sercu, więc chciałbym i to miejsce odwiedzić. Czy starczy na to czasu? Tego jeszcze nie wiem. Czy wrócę na Teneryfę? Wszystko wskazuje na to, że tak. Właśnie przygotowuję program pieszych wypraw górskich przez wyspę dla turystów, które zamierzam prowadzić w sezonie jesienno-zimowym. Mam nadzieję, że się uda, bo ostatnie kilkanaście miesięcy i rok 2020, nauczyło mnie, że zwykle im mniej planuję, tym więcej nowych, dobrych rzeczy przynosi życie.
Zobacz też:

2 min

Video: bike park w wielkiej jaskini

Video: bike park w wielkiej jaskini