Kacper Nowogrodzki: Co sądzisz o silniku 2JZ, czyli legendzie driftu?
Sebastian Kraszewski "Kickster”: Wszyscy mówią, że jest dwa razy zajeb****, a ja uważam, że dwa razy zjeba**. [śmiech]. To znaczy tak: trzeba zaznaczyć, że silniki 2JZ dzielą się na dwa typy – GE i GTE. I te GTE, czyli z turbo, są droższe w zakupie i utrzymaniu. A wolnossące GE są tańsze i znacznie popularniejsze, bo wychodziły w wielu różnych modelach. I wbrew pozorom wcale nie są gorsze do tuningu, bo z racji braku turbo i niższej mocy łatwiej trafić na egzemplarz, który nie był "katowany". Ale ponieważ ja jestem bogatym youtuberem… [śmieje się], to kupiłem GTE.
I jesteś ofiarą tego, że akurat ten był "katowany"?
Wiesz, plan był bardzo prosty – kupujemy używanego seryjnego JZ-a GTE, który teoretycznie może wytrzymać 500 koni, nic z nim nie robimy, wsiadam i jadę. No ale że życie zaskakuje, to się okazało, że potrzebny był kapitalny remont silnika. Gdybym wiedział, że będę robił cały silnik od nowa, to kupiłbym wersję GE, chociaż sam blok. Ale cóż… to jest coś nowego, czego się nauczyłem, budując to auto. To bardzo cenne doświadczenie – o wartości 100 tys. złotych. Teraz silnik jest zrobiony tak, że już chyba lepiej go się nie dało złożyć. Mam w nim nawet cuda-wianki typu logo Kickster TV wygrawerowane na korbach [korbowodach - przyp. red.].
No właśnie, trzeba przyznać, że Twój projekt BMW E46 do driftu wygląda grubo – 2JZ, dyferencjał Wintersa, zawieszenie Wisefaba. To najlepsze części na rynku. Opowiesz coś więcej? Dlaczego od razu tak ambitnie?
Cel jest taki, żeby zbudować auto, które będzie mi służyć przez lata. I nawet jeśli mój poziom wzrośnie tak, że przekroczy możliwości samochodu, to on nadal będzie coś wart, bo jest wyposażony w najnowsze części i sprawdzone rozwiązania. Więc łatwiej będzie go sprzedać w dobrej cenie. To jedno. No a dwa, to zależało mi na niezawodności, żeby zbudować auto, wydać pieniądze, ale później tylko jeździć. I chcę, żeby ten samochód rozwijał się razem ze mną. Czyli robimy teraz – powiedzmy – 600 koni. Jak nauczę się jeździć autem z taką mocą i zbliżę się do jego granic, to podniesiemy ją 800-900 koni. I nie będzie z tym problemu, bo od razu mam Wintersa, dobry zawias, grube półosie i wał, który to wszytko zniesie.
Masz jakiś cel, który chciałbyś osiągnąć tym autem?
Wiadomo, marzeniem byłoby wygrać Drift Masters. A takim bardziej już celem jest to, żeby w przyszłym roku pojechać w kwalifikacjach do ostatniej rudy Drift Masters z dziką kartą. Wiadomo, będę robił wszystko, żeby się dostać do finałów, ale spójrzmy prawdzie w oczy – tam jeżdżą najlepsi zawodnicy w Europie, więc samo dostanie się do Top 32 na tę chwilę jest poza moim założeniami. Ale myślę, że wystartowanie w kwalifikacjach i zdobycie w nich solidnego wyniku, czyli dajmy na to 70 punktów, jest osiągalne. A takim dalszym celem, do realizacji za kilka lat, jest przejechanie całego sezonu Drift Masters. Oczywiście jeśli będę miał takie możliwości, kasę i umiejętności.
Czyli teraz dążysz do tego, żeby załapać się na listę startową rundy Drift Masters.
Tak, to ma być celem – rezultatem tego, co chcę robić przez najbliższe dwa lata. Czyli to nie będzie tak, że teraz mam samochód, a za dwa lata sobie nim wystartuję w Drift Masters. Chcę sukcesywnie zdobywać doświadczenie, jeżdżąc w Drift Open i w Driftingowych Mistrzostwach Polski. Najpierw przejść Drift Open w klasie Pro i DMP w klasie Semi Pro, a może w przyszłym roku spróbować sił w najwyższej klasie mistrzostw Polski. A na razie muszę dojechać ten sezon do końca. Jestem dopiero po dwóch rundach Drift Open i to jeszcze w pożyczonym samochodzie. Od 5 do 7 lipca mam pierwsze zawody w moim nowym aucie. I zobaczymy, jak to będzie wyglądać.
Brzmi jak plan. Ale wróćmy jeszcze do Twojego auta. Dlaczego akurat BMW E46?
Bo było mnie na nie stać [śmieje się]. Miałem ten samochód, wygrałem nim pierwszy sezon w klasie Pro AM Drift Open, czyli mój pierwszy prawdziwy sezon w drifcie, więc mam do niego sentyment. Kwestie ekonomiczne też miały znaczenie. Miałem do dyspozycji budę, z której można zbudować fajny samochód. Zamiast kupować np. Nissana za 50, 60 czy 70 tysięcy, jestem o te 50 czy 70 tysięcy do przodu. Uznałem, że lepiej nauczyć się tego samochodu, wycisnąć z niego 100% i dopiero wtedy pomyśleć o zmianie.
Ma to sens. A masz jakiś wymarzony projekt – konkretny model, który chciałbyś przerobić na driftowóz?
Nie, raczej nie. Będę się kierował tym, co będzie sprawdzone i będzie dawało szanse na wyniki. Nie mam takiego marzenia, że chcę np. zbudować Omegę do driftu. To znaczy chciałbym zrobić coś w tym stylu – Calibrę, Poloneza czy Omegę do driftu, ale tylko w formie projektu, który będzie do zabawy, będzie takim showcarem. Jeśli mówimy o zawodach, to uważam, że drifting jest za drogi, żeby bawić się w budowanie jakiegoś ciekawego czy nawet zabawnego auta. Niestety w większości takie samochody po prostu nie są konkurencyjne. Wszyscy zawodnicy na pewnym poziomie i tak dążą do tych sprawdzonych rozwiązań.
A dlaczego w ogóle drifting – skąd to się u Ciebie wzięło? Miałeś przecież styczność z jazdą na czas, z time attackami.
Drifting jarał mnie od zawsze, nawet kiedy nie wiedziałem, co to naprawdę jest. Kręcenie bączków Maluchem albo Omegą pod remizą, to był ten drifting, który ja wtedy znałem i zawsze mi się to wydawało fajne. A kiedy zacząłem nagrywać na YouTube’a, to zobaczyłem, że samochody o dużych mocach, nawet te seryjne, potrafią faktycznie latać bokiem. I dzięki temu, że ja potrafiłem – albo wydawało mi się, że potrafię – tak pojeździć, to te testy też wyglądały bardziej spektakularnie. W końcu kupiłem sobie Mazdę MX-5, którą zacząłem się uczyć podstaw driftu.
MX-5 to raczej słaby model do driftu na początek…
Tak, ale jak już się nauczysz jeździć Mazdą MX-5, to później ze wszystkim jest łatwiej. Do drugiego biegu jest okej, ale im szybciej jedziesz, tym jest gorsza w prowadzeniu. To mnie nauczyło szybkich rączek. Ale prędko odbiłem się od ściany. Bo okazało się, że drifty są drogie i trzeba mieć inne auto. I wtedy stwierdziłem, że jeszcze mi nie stać na to, żeby jeździć w drifcie tak, jak chcę. Dlatego wziąłem się za time attacki i wymieniłem MX-5 na RX-8. Nie chciałem za wszelką cenę jeździć bokiem, tylko najpierw nauczyć się jeździć tak “ogólnokształcąco”. Zamierzałem nabrać doświadczenia, zobaczyć jak działa cały ten motorsport, a dopiero potem wziąć się za drifting. I driftu uczyłem się równolegle – startowałem w time attackach, a w tzw. międzyczasie jeździłem do różnych drifterów, do Macieja Polodego, Karoliny Pilarczyk, Piotra Kozłowskiego, którzy mnie uczyli na swoich samochodach. I tak naprawdę dopiero na początku zeszłego roku padła decyzja, to już jest ten moment. Choć już dwa lata temu próbowałem swoich sił, bo jechałem w Red Bull Car Park i jedną rundę Drift Open w pożyczonym samochodzie.
I jak wspominasz te pierwsze starty?
Te zawody bardzo szybko zweryfikowały, jak trzeba podejść do startów, do przygotowania się do nich itd. Tak podjąłem decyzję o zakupie samochodu i zabraniu się za to na poważnie. Ale właśnie po kolei, od najniższej klasy. I są tego efekty. Ludzie spodziewali się, że po przeniesieniu się do klasy Pro Drift Open w tym roku, w której są inne przyczepności, inne prędkości, inne samochody, będę z tyłu stawki. A dzięki temu, że w zeszłym roku jeździłem w klasie Pro AM, to teraz na pierwszej rundzie byłem w Top 4, a na drugiej odpadłem w Top 8 z kierowcą, który wygrał zawody. Więc to rozpoczęcie od podstaw dało mi dużo doświadczenia i chłodną głowę w zawodach. Time attacki zawsze był tylko takim dodatkiem, miały rozwijać mnie jako kierowcę, ale nie celowałem w wyścigi czy rajdy, bo to nie sprawia mi aż takiej przyjemności jak drift.
Co jest najtrudniejszego w startowaniu w zawodach driftingowych?
Presja. Siedzisz w samochodzie przypięty pasami, z kaskiem na głowie i masz świadomość, że teraz wszyscy na ciebie patrzą i będą cię oceniać. Nie tylko sędziowie, ale też widzowie. I ciężko jest na początku poradzić sobie z myślami. U mnie jest o tyle gorzej, że testuję samochody, staram się pokazać, że umiem jeździć. Bo przecież każdy chce być najlepszym kierowcą. Później przychodzą zawody, robisz jakiś błąd i to jest w opozycji do tego, co próbujesz przedstawić. A im bardziej się człowiek napina, to tym bardziej to widać w przejeździe. W drifcie jest tak, że im bardziej ma się wywalone na wszystko, to tym lepiej przejazd wygląda. Jest takie flow. Mnie mocno pomogła pokora – jak dostałem po tyłku na pierwszych zawodach, to nie powiedziałem, że sędziowie są źli, tylko przeanalizowałem, co źle zrobiłem. Ale teraz zaczął się nowy sezon i nowa presja. Startuję w nowej klasie, ludzie myślą “z Pro AM przyszedł, na pewno nie będzie umiał jeździć”. I pewnie za rok, jak przejdę do wyższej klasy albo może nawet wystartuję w tych wymarzonych Mastersach [Drift Masters – przyp. red.], to będzie to samo.
A jaka jest najważniejsza rzecz, której nauczył cię drifting? Chodzi o to nienapinanie się?
Tak, im bardziej się jeździ na luzie, tym jest lepiej. Masz też z tego większą przyjemność, takie jest moje wrażenie. Chyba dlatego drifting tak mi się podoba, bo w nim nie ma miejsca na myślenie. Przejazdy są krótkie i szybkie. To nie jest Dakar czy jakiś inny rajd, gdzie nawet jak popełnisz błąd, to można go poprawić. Tu zepsujesz wejście, to masz zepsuty przejazd. I tyle.
Co dzisiaj uważasz za swój największy sukces w drifcie?
Wygrany pierwszy sezon w generalce Pro AM Drift Open. Bo jednak przyszedłem do tego świata z zewnątrz i co prawda to najniższa klasa, ale wygrałem z mistrzem z poprzedniego roku, osobą, która jechała czwarty sezon w tej lidze i w tej klasie. Miała doświadczenie, wiedziała jak działają zawody, miała też mocniejszy samochód od mojego. A jednak jednym punktem z nią wygrałem.
Jak wyglądają Twoje plany na ten sezon? Skupiasz się na Drift Open?
Chciałbym stanąć na podium w chociaż jednej rundzie Drift Open. Rund jest sześć, dwie już przejechałem. Chcę też powalczyć o wynik w generalce, bo nie wszyscy zawodnicy jadą wszystkie rundy. Byłoby miło, gdyby udało się otrzeć w niej o trzecie miejsce. To byłaby fajna nagroda za te wszystkie poświęcenia dla mnie i mojej ekipy. Chcę też pojechać w DMP, sprawdzić, jak działają zawody.
W DMP celujesz w jedną rundę?
Zamierzam wystartować w dwóch. Wstępnie miałem przejeździć cały sezon, ale budowa auta się przeciągnęła i koszty też wzrosły. Więc zadecydowały finanse, ale też nie chciałem jechać pożyczonym samochodem w dwóch rundach dwóch lig. Teraz, jak już mam sprawne i przetestowane auto, chcę pojechać trzecią rundę DMP, żeby sprawdzić, jak to w ogóle działa, jakie są różnice względem Drift Open z perspektywy zawodnika. Potraktować to bardziej jako trening. A na ostatniej rundzie DMP pokazać już, co potrafię. No ale wiadomo, to jest drifting, więc można planować różne rzeczy, a życie weryfikuje.
Mówiłeś o Drift Masters. Śledzisz uważnie rywalizację? Masz jakiegoś faworyta w tym sezonie?
Staram się być na bieżąco. Nie mam żadnego faworyta czy ulubionego zawodnika, zawsze kibicuję Polakom, bo jestem patriotą. Trzeba pamiętać, że Drift Masters to liga, która powstała w Polsce. Im wyżej w niej są Polacy, tym lepiej to świadczy o nas. Natomiast nie da się ukryć, że Connor Shanahan pokazuje, na co go stać, jak w końcu zaczął mu działać samochód.
Co powiesz hejterom driftu? Niektórzy mówią – wydaje mi się, że to najczęściej pada z ust fanów rajdów – że drifting to “disco polo motorsportu”.
Każdy sport kiedyś zaczynał. Wyścigi czy rajdy są z nami od dawna. A drifting w Polsce ma ledwo 20 lat, a na profesjonalnym poziomie pewnie z 10. Więc dajmy mu jeszcze następnych pięć czy 10 lat, a okaże się, że będzie jedną z najpopularniejszych dyscyplin motorsportu. O ile już nie jest, bo nie przypominam sobie, żeby jakieś wydarzenie motorsportowe przyciągnęło na stadion 50 tysięcy osób [chodzi o finał Drift Masters 2023 na PGE Narodowym w Warszawie – przyp. red.]. Uważam, że teraz jest najlepszy okres na rozwój driftu. Nie należy też mylić kręcenia bączków pod Tesco z profesjonalnym driftingiem. Jak w jakiejś lokalnej w gazecie napiszą, że szaleniec alkoholik urządził sobie rajd po ulicach miasta, no to nie oznacza, że on jest rajdowcem i uprawiał dyscyplinę motorsportu nazywaną rajdami. Tak samo gość, który Golfem na ręcznym lata pod Biedronką, nie jest drifterem. Trzeba to rozdzielić.
Zanim skończymy – jaką masz radę dla początkujących drifterów?
Pokora, pokora i jeszcze raz pokora. Słuchajcie bardziej doświadczonych zawodników. Jak ktoś mówi, że trzeba coś zrobić tak, a nie inaczej, to nie dlatego, że on nie chce, żebyście dobrze jeździli. On już po prostu przez to przeszedł. Można 1 000 razy popełniać ten sam błąd i nie widzieć efektów. A można też raz posłuchać, zrobić wbrew własnej logice i nagle się okaże, że wszystko działa inaczej. To pozwala zaoszczędzić dużo czasu, nerwów, pieniędzy. Do pewnego momentu trzeba bardzo dużo słuchać, a dopiero później przychodzi czas na własne rozwiązania i własny styl jazdy.
Sebastianowi bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy samych udanych i bezawaryjnych startów w tym sezonie!